Elżbieta IV. Miodowłosa (Karel Godla)  3.89/5 (12)

36 min. czytania

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 15 kwietnia 2013 r.

Pierwsza część cyklu o Elżbiecie

Wirtualny bełkot dwojga wariatów

Życie wpadło na chwilę w łagodniejszy nurt. Trwał nowy romans, z tych spokojniejszych, choć może lepiej nazwać relację z Elżbietą po prostu związkiem, bo romans według Piotra to słowo o zbyt płochym, pejoratywnym znaczeniu. On romansów nie miewał, według własnej oceny, za wyjątkiem jednej kochanki dawno, dawno temu.

W profesjonalnym życiu nastąpił znaczący progres, który złagodził objawy wypalenia zawodowego. Zdrowie dopisywało nadzwyczajnie, przecież miał świetną terapeutkę (nie tylko od seksu oralnego). Regularnie grywał z kolegami w tenisa, co łagodziło stres, jaki przynosiły nieustające wyzwania w pracy. Postanowił też wynająć trenera i ćwicząc pod jego okiem, zaczynał w końcu pojmować, na czym polega finezja pierwszego podania. Oczywiście od pierwszych udanych prób do stabilnego oraz skutecznego serwisu droga jeszcze daleka, ale nie tracił nadziei na osiągnięcie mistrzostwa, choćby było to jeno „podwórkowe” wydanie perfekcji.

Cień na egzystencję rzucał proces rozwodowy, rozpoczęty z rozmachem po okresie separacji, nim jeszcze poznał małą. Wobec bezrozumnego uporu porzuconej żony i stronniczości sędziego – oschłej, sprawiającej wrażenie zgorzkniałej, starej panny, o czym mu skwapliwie doniósł adwokat znający sekrety prawniczego środowiska – procedurę rozcinania więzów małżeńskich kontynuowano z przerwami już kolejny rok, znacznie dłużej niż w przypadku poprzednich rozwodów. Na portalu towarzyskim krótko przed każdą rozprawą, czyli raz na pięć, sześć miesięcy, zastępował swój nick opisowym przydomkiem wzorem indiańskich ulubieńców i prosił wszystkie (bardzo liczne) netowe znajome o trzymanie kciuków. Zaciskanie palców, by przynieść proszącemu pomyślny rezultat, odbywało się gremialnie. Otrzymywał mnóstwo słów wsparcia i sympatii. Za co zawsze serdecznie wyrażał wdzięczność, niezmiennie jednak rozpoczynając podziękowanie wulgarnym akcentem: „Kurwa, jeszcze nie tym razem.”

Jako, że związek z Pomorzanką był z tych przyziemnych, praktycznych i pozbawionych intelektualnych wyzwań, co jednak nie znaczy, że wyprany z głębszych emocji – Piotr miał wrażenie niedosytu. Czuł w codziennym życiu z przytulanką niedobór „poezji i wariactwa”, czego nigdy nie brakowało w towarzystwie małej i za czym tęsknił przy Elżbiecie. Aby uzupełnić niedostatek, szukał dodatkowej podniety.

Problem głodu poezji i wariactwa niełatwo zdefiniować. Po prostu czasami napadała go potrzeba, by wyhasać się intelektualnie na maksa, a przy tym wyartykułować najskrytsze emocje, przejrzeć się, niczym w lustrze, w bratniej duszy, poszukać najbardziej szczerego odzewu. Chciał w takiej chwili odrzucić, w cudzysłowie, wszystkie ograniczenia, których był świadom. Zapotrzebowanie na intelektualną orgię zdarzało się na przykład wtedy, gdy za kilka dni miało się dziać coś ważnego, co mogło zdecydować o jego życiu – takie pragnienie czuł za każdym razem, gdy zbliżał się termin kolejnej rozprawy.

Jego dziewczyna kompletnie nie nadawała się do tego, by z nią „intelektualnie hasać”.

Dawniej w podobnej sytuacji zacząłby pisać wiersze. I może by je pokazał zaufanej osobie. Gdyby miał takowego powiernika. Ale teraz coraz bardziej potrzeba mu było interaktywnej wymiany emocji z kimś, kto będzie nadawał na podobnej fali. Instynktownie, jak zaniepokojone zwierzę, szukał rozmówczyni inteligentnej, której nie da się do żadnej prozaicznej szufladki przypisać. Bardzo takiego interlokutora potrzebował. Bardzo takiego kogoś chciał znaleźć.

W rezultacie długotrwałej oraz konsekwentnej szperaniny napotkał na portalu nieznajomą o profilu opatrzonym kilkoma zdjęciami, które dziwnie skadrowano. Nie zawarto w fotkach żadnych erotycznych akcentów. Zdjęcia należały do gatunku abstrakcyjnej symboliki i sugerowały, że osoba, która je opublikowała, chadza własnymi ścieżkami, a o kadrowaniu kompozycji ma zgoła odmienne zdanie niż większość fotografów. Stopy – jedyny ujawniony detal anatomiczny i do tego nie wiadomo, czy należący do właścicielki profilu – nie wyróżniały się niczym szczególnym, może poza wzorem pończochy, czy podkolanówki.

Taki profil – wiedział to zarówno z doświadczenia, jak i z intuicji myśliwego, który już od dawna poluje w sieci na kobiety – mógł należeć do ciekawej, wrażliwej osoby.

Przypuszczenie okazało się prawdziwe, bo jego młodziutka właścicielka, jak odkrył, prowadziła bardzo specyficznego, literackiego bloga, w którym odbijała się fascynacja rosyjską literaturą i duszą. Zaintrygowany postanowił do dziewczyny napisać, jednak z nikłą nadzieją, że uzyska odpowiedź, bo różnica wieku między nimi była dramatycznie duża. Aby blogerkę sprowokować, zakończył swoją zaczepkę telegraficznym „bez odbioru”. To często na adresatki jego zaczepek działało, przynajmniej na krótką metę.

[Ten co prosi by trzymać kciuki 12go listopada] do [Tylko koperta]:

„Na białych pośladkach odciśnięte pieczęcie lśnią tłustym, czarnym tuszem. Adres właściciela wytatuowany i tu i tam. Koperta i to, co jest w środku, należy do adresata. Ale co jest w środku? Przez tyle rąk przechodzi zamknięta koperta, ktoś skusi się i otworzy! A co będzie, gdy adresat nieznany? Gdy pomyłka w adresie? Gdy beztrosko pominięto nadawcę?

Bażant lepszy jest od koguta. Wrzeszczy mi pod oknami. Tylko skurwiel nie jest jak kogut punktualny o poranku! Ale za to nie jest kiczowaty – jeszcze mi tu tylko studni, malw pod płotem i na nim obtłuczonych garnków…

Kto na tych klawiszach gra? Czy to kość słoniowa i stara robota? Nie, to sztampowy wyrób produkcji wielkoseryjnej.
Bez odbioru.”

Tworzenie listu zajęło mu tylko tyle czasu, ile potrzebował na wystukanie znaków na klawiaturze. Słowa spłynęły na ekran jak woda. Tyle w nich było natchnienia, co beztroski i desperacji.
Prowokacja się udała, bo następnego dnia dostał odpowiedź.

[Tylko koperta] do [Ten co prosi by trzymać kciuki 12go listopada]:

„Tam w kącie gra forte-piano. Ty nie wiesz, że ja wiem. Pan o trzech dłoniach rzuca „och” z nad pianina i milczy.
Kopertę zjedzą bez wątpliwości. Wszystko, co wysyłam, zostaje zjedzone. Nie, nie jest mi przykro. Nawet nie jest mi żal. Nie żałuje się czegoś, czego nie ma. W ten sposób nic się nie traci. A na pośladkach nuty widziałam, ale to było dawno i nieprawda, więc nie wierz w żadne moje słowo. Ty wiesz, że ja nie wiem.

Tam, gdzie z budek telefonicznych widać padający śnieg, można znaleźć szczęście…………….”

Tak się zaczęło. Dialog z nieznajomą szybko nabierał rozpędu, stawał się coraz bardziej abstrakcyjny i pozbawiony jakichkolwiek definiowalnych zasad. Nigdy nie dowiedział się, nigdy nawet nie zapytał, kim jest, na przykład, „pan o trzech dłoniach”. Nie interesowało go to. Pasjonował się grą słów, wolnością myśli, zrozumieniem przez rozmówczynię idei ich zabawy. Czuł, że ona wie, czym jest ich wirtualny ping-pong, i także dobrze się bawi.

Każde zdanie, czy nawet słowo wirtualnej interlokutorki było w stanie wywołać u Piotra skojarzenie lub ciąg powiązanych asocjacji, przekuwanych w odpowiedzi w pełną frazę albo wręcz cały list. Ze średnio tygodniową częstotliwością dzielili się tym abstrakcyjnym, zaskakującym chaosem myśli. Trwało to miesiącami. Bawił się świetnie, a mimo to nigdy serio nie pomyślał o tym, aby poznać w realu wspólniczkę zabawy.
– Jesteście całkiem porąbani, ty i ta małolata – mówiła czasem Elżbieta, zaglądając mu przez ramię, i kręciła z niedowierzaniem głową.

Dla niej, prostej dziewczyny ze wsi, rozmowa Piotra z Kopertą była z innej, abstrakcyjnej bajki. Nie umiała dla takich nonsensów znaleźć wytłumaczenia. Być może w pierwszym okresie sieciowy dialog mógł ją nawet niepokoić czy budzić zazdrość, ale wkrótce przeszła nad wirtualną znajomością Piotra do porządku dziennego. Ich wspólne życie układało się pogodnie i optymistycznie. Nie było w nim miejsca na lęki, poczucie zagrożenia. Mężczyzna, którego poderwała, bardzo się o to starał.
Tymczasem wirtualni rozmówcy brnęli w rozmowie coraz dalej i nadal skutecznie uprzyjemniali sobie czas.

Poczmistrz i uczennica

Małolata, buszująca w sieci pod zmiennym nickiem, w którym jednak tkwił stały rdzeń – „Koperta”, pierwsza wychyliła się z kłębów sensu i bezsensu. Rozpoczynała studia w dużym ośrodku akademickim i zarazem w wielkiej aglomeracji. Opuszczenie rodzinnej mieściny oraz konieczność samotnego zmagania się z problemami pierwszorocznej studentki, na dodatek rzuconej w kompletnie nowe otoczenie, kosztowały ją wiele stresu, więc w zaufaniu podzieliła z Piotrem dziewczęce obawy. Wkrótce zaczęli rozmawiać normalnie jak starzy znajomi. Czynili to dość intensywnie przez komunikator. Potem wymienili numery komórek i poznał jej głos. W rozmowach szybko pojawiły się tematy prozaiczne, egzystencjonalne. Zeszli na ziemię oraz zapragnęli poznać się bliżej. Ona chyba bardziej niż on. Toż była w wieku, kiedy jeszcze nie wyrasta się z romantyzmu, a czasem wręcz tkwi po uszy w iluzjach. On chciał się spotkać raczej w misji dobrej woli. Ot, udzieli jej kilku rad jak starszy młodszej, oswoi nastolatkę z adoracją dojrzałego mężczyzny, złoży deklarację przyjacielskiej pomocy w sytuacjach awaryjnych, co może doda otuchy i ułatwi dzieweczce przetrwanie trudnego czasu w obcym mieście.

Piotr postanowił spytać Elżbietę, czy nie ma nic przeciwko jego spotkaniu z małolatą, młodszą od przytulanki ledwie o kilka lat. Wcześniej przeżył rozterkę, czy w ogóle wspominać Pomorzance o planowanej randce. Wybrał szczerość jako w tym przypadku mniejsze zło. Chciał być wobec partnerki fair. Zatajenie schadzki, w jego ocenie, byłoby poważnym złamaniem zasad otwartości, jakie panowały w ich związku, grzechem, choć jednocześnie oszczędziłby jaskrawogłowej negatywnych emocji, bo wiadomo: a to Elczyna zazdrość o młodszą; a to kobieca obawa, że facet czyli Piotr, ją rzuci.

Dostał zgodę na spotkanie, jednak łatwo z uzyskaniem aprobaty nie poszło. Mniejsze zło dało o sobie znać.
„Już ci na mnie nie zależy!” – rzuciła jaskrawogłowa zdenerwowana, co skądinąd było krzywdzącym stwierdzeniem, nawet jeśli nigdy jej słowem o uczuciach najgłębszych nie wspomniał. Zgłaszając tę pretensję, nie wzięła pod uwagę, nie chciała wziąć, ich częstej czułej mowy oczu kochanków, ich dobrej, pogodnej relacji.

Zarzutem, że mu „nie zależy”, Elżbieta ponawiała odwieczny kobiecy test na zaangażowanie partnera. Znowu musiał metaforycznie wykonać trud odgarnięcia śniegu z podjazdu, przez co miał oczywiście na myśli uwielbienie do tłumaczenia swojej dziewczynie rzeczy oczywistych, i to po raz enty. W końcu przekonał ją, składając otwartym tekstem deklarację, że przytulanka jest mu droga. W ten sposób swoje, czyli zgodę na spotkanie załatwił, lecz jednocześnie przegrał kolejną potyczkę manipulowanego mężczyzny próbującego oprzeć się przeinaczaniu, czy raczej naginaniu faktów przez kobietę. Uczciwa walka na tym polu jest dla faceta najczęściej zmaganiem bez szans. Jeśli szczerze zależy mu na partnerce.

****

W rezultacie, pewnego zimowego czy jesiennego wieczoru, w środku tygodnia, stał przed bramą uczelni obok samochodu, który udało się zaparkować w tak idealnym miejscu.

Czekał na nią. Na swoją nonsensowną małolatę.

Opuściła budynek mocno spóźniona. Najpierw zza szklanych podwoi wylewały się fale współczesnych żaków, których zajęcia uwięziły w aulach oraz salach ćwiczeń do późna. Spodziewał się, że nadejdzie w ich tłumie. Potem strumień młodzieży wysechł i już prawie nikt nie wyłaniał się z gmachu, w którym sukcesywnie gasły okna. Zaczynał wątpić, czy Koperta przyjdzie. Szukał telefonu, by zadzwonić i sprawdzić, co się z dziewczyną dzieje. Ale w końcu wyszła.

Kiedy już po spotkaniu analizował, co tak naprawdę stało się tamtego wieczoru, uznał, że pewnie nie chciała, aby koledzy ze studiów zostali świadkami jej przywitania ze starszym mężczyzną. Bała się obciachu. Jeszcze pomyślą, że ma sponsora. Albo w ostatniej chwili opadły ją wątpliwości, a odwaga opuściła.

Nadchodziła wolno, z wahaniem. Ubrana w elegancki płaszczyk. Rzuciły mu się w oczy nogi opięte we wzorzyste rajstopy. W świetle latarni odkrył w jej rysach lęk i zaskoczenie, gdy domyśliła się, że ten surowy facet czekający przed bramą to właśnie on. Podali sobie sztywno dłonie, a potem otworzył jej szarmancko drzwi auta, by wsiadła.

Pojechali do włoskiej knajpki, którą niedawno odkrył, przypadkiem i zupełnie bez przekonania odwiedziwszy w ramach służbowego lunchu lokal, który poleciła mu asystentka. W środku przy świetle zobaczył kolor włosów dziewczyny. Niezwyczajny. Miodowy. Naprawdę. Kolor miodu. Nic innego, żadna właściwsza barwa nie kojarzyła się z jej włosami. Taki mu się widział w tamtej chwili, gdy usiadła przy stoliku i oświetlił ją kinkiet ze ściany tuż nad głowami.

Nie była pięknością. Ale kiedy pierwsze lody stopniały w rozmowie, bo robił wiele, aby ją do siebie starego przekonać, rozjarzyła się wewnętrzną radością i pogodą, co mu niezwykle przypadło do serca. Gdy zaczęto podawać na stół dania, które wybrali wspólnie z menu, jadła niczym grzeczna, dobrze ułożona dziewczynka, z widocznym smakiem i apetytem. Przemknęło mu przez myśl, że może niedojadała ostatnimi czasy, ograniczona skromnym budżetem studentki i karmiąc ją, spełnia dobry uczynek. Jakby monetę wrzucał do kapelusza. Kto wie. Mogła być też inna przyczyna wilczego apetytu. W knajpce serwowano potrawy więcej niż wyśmienite. To ich smak oraz aromat mogły sprawić, że wcinała spaghetti łapczywie, choć jednocześnie z dystynkcją disnejowskiej Dalmatynki, co wzbudzało jego rozbawiony uśmiech i jej uprzejme rozjaśnienie buźki w odzewie, pełne w oczach niemego pytania, co go tak raduje. Delektowali się oboje dobrą włoską kuchnią, której dania przyrządzono rękami makaroniarza imigranta. Zerkając na jej ładnie skrojone usta i błyskające spomiędzy warg drobne zęby, żałował chwilami, iż nie jedli ze wspólnego talerza tej samej nitki makaronu.

Rozmawiali o sprawach błahych oraz ważnych, życiowych. Jak na pierwsze spotkanie, bardzo szczerze, nie po łebkach, wręcz dość wyczerpująco. Z przyjemnością słuchał spokojnych, uporządkowanych wypowiedzi małolaty. Stwierdził w duchu, z poczuciem winy, że gada mu się z nią równie dobrze jak z małą, chociaż na pewno inaczej, bo gdzież tam było Monice równać się bezpośredniością i bezczelnością do Ewy.

Koperta pochodziła z małomiasteczkowej, inteligenckiej elity. Rozpoznawał intelektualny sznyt nie tylko w starannym doborze słów, ale i w dykcji, w akcencie. Dlatego tak dobrze się jej słuchało, a wcześniej czytało. Przez tyle miesięcy uczestniczył w ich wirtualnej rozmowie z prawdziwą, niegasnącą ekscytacją. Mózg mu euforycznie eksplodował za każdym razem, gdy chłonął jej pisaninę, a także gdy odpowiedzi na jej słowa układały mu się w głowie płynnie, jakby pod wpływem transu.

Studentka miała twórcze aspiracje, prowadziła uroczego literackiego bloga, przypominała mu nieco Wiesię albo innymi słowy ktosię. Ten sam artystyczny typ młodego dziewczęcia bez szczególnych pretensji. Po tylu latach spotkał alter ego swojej pierwszej nauczycielki tańca. Sobowtóra uwięzionego w innym ciele, lecz dużo bardziej pogodnego niż pierwowzór poznany na jedynych koloniach, jakie w życiu zaliczył.

Małolata aż promieniowała wewnętrzną harmonią. To było niezwykłe. A może zwykłe, jeśli się głębiej zastanowić. Po prostu od dawna nie spotykał młodych dziewczyn. Zapomniał już, co jest zwyczajne i codzienne, a co zasługuje na miano nietypowego i niepowszedniego. Elżbieta, choć młoda, była wyjątkiem. Zwyczajną, codzienną, typową kobietą, która zdawała się mieć dziesięć lat więcej niż wskazywał jej pesel.

Kolację mogli uznać za udaną. Jedynym negatywnym aspektem spotkania, poza stanowczo zbyt krótkim czasem, jaki im okoliczności pozwoliły spędzić razem w lokalu, był dym tytoniowy, który dolatywał z sąsiednich stolików. A posadzono ich przecież w strefie dla niepalących. Wyraźnie zaznaczył swój wymóg wroga nikotyny przy wejściu, gdy wskazywano im stolik. Ponieważ świetnie mu się z małolatą rozmawiało, uznał, że nie zrobi awantury w trakcie biesiady, aby nie psuć nastroju. Dopiero przy płaceniu wyraził ubolewanie z powodu niemiłych zapachów i nie dał napiwku. Tak miło rozpoczęła się uczta, w niemal pustej sali, lecz potem zaczęli nadchodzić bywalcy, po części krajanie i znajomi właściciela. Lokal wypełnił się stopniowo włoskim, rodzinnym gwarem oraz dymem. Skoro śmieli mu smrodem zmącić urokliwe chwile, ma ich gdzieś razem z ich smakowitą kuchnią.

Małolata z uwagą i respektem, może nawet z podziwem, przysłuchiwała się tyradzie mężczyzny, który krytykował spokojnie, acz stanowczo, wady restauracyjnej atmosfery, kierując wymówki do niemłodej kelnerki. Rozświetlona twarz studentki zachowała pogodę, mimo, że pracownica knajpki dobrze weszła w rolę skrzywdzonej zarzutem ofiary. Próbując wyżebrać zmianę decyzji, starała się z wyraźną zawodową rutyną grać na emocjach oraz wzbudzić w obojgu poczucie winy. Miodowłosa w duchu uznała, iż jej towarzysz ma całkowitą rację, a kelnerka gada od rzeczy.

Zrobiło się bardzo późno. Piotr przez moment miał chęć do kontynuowania spotkania. Rozważał w myślach plan wspólnych odwiedzin nocnego lokalu, lecz wspomniawszy Elżbietę, zdusił ochotę w zarodku i postanowił bez zwłoki odwieźć studentkę do akademika. Pożegna się z małolatą i pojedzie do przytulanki na bardzo szybki numerek, bo ona przecież jutro raniutko idzie do pracy. Nawet zaspana musi mu dać w nagrodę, że nie połasił się na maturzystkę raptem kilka miesięcy temu upieczoną.

W ostatniej fazie podróży dziewczyna ożywiła się i z zaangażowaniem wskazywała trasę, bo nie znał okolicy. Wjechali na wielki plac otoczony szczelnie wysokimi blokami mieszkalnymi. Zewsząd gapiły się na nich rozjarzone światłem czworokąty okien. Jeden z budynków, z małym daszkiem nad schodami wiodącymi do wejścia, okazał się być jej bursą. Podjechał niemal pod podest, by pasażerkę wysadzić, ale widząc na jej twarzy cień dziecięcego smutku, że się rozstają, uznał, iż spędzi z nią jeszcze kilka chwil, próbując wcielić w życie plan, z którego już zdążył zrezygnować, przekładając jego wykonanie na ewentualne kolejne spotkanie.

– Ej, Moniko, jeszcze chwila, dobrze? – poprosił i nie czekając na odpowiedź, z powrotem wrzucił drive i wolno odtoczył się w najciemniejszy kąt podwórca.

Smutek dziewczęcia zniknął. Patrzyła na niego ze świeżo rozbudzonym zainteresowaniem, zastanawiając się, co też wymyślił w chwili, gdy wydawało się, że jest już po wszystkim.

Zapalił lampkę nad głową i sięgnął do schowka.

– Mam coś dla ciebie, byłbym zapomniał – uśmiechnął się do jej zaciekawionej buźki.

Przybrała wyraz twarzy, jakby grała w szkolnym przedstawieniu. Emanowała czystym, dziecięcym zainteresowaniem, wręcz podnieceniem, co aż przykuwało uwagę. Pomyślał, że albo jest urodzoną aktorką albo rzeczywiście Monikę zaskoczył. Albo na chwilę zamieniła się w dziewczynkę, która uwielbia dostawać prezenty. Taka już była zabawna, w dobrym tego słowa znaczeniu, i uczuciowa – wystarczyło z nią szczerzej oraz otwarciej porozmawiać przez chwilę i nagle wszystkie emocje wychodziły z ukrycia na scenę – ruchliwą, szczerą twarz Koperty. Istna z niej Hepburn z młodziutkich lat. Jej mniej urodziwa siostra. Przekonał się o tym już we włoskiej knajpce. Można ją było natychmiast polubić. Któremu to uczuciu wcale się nie oparł.

Wyciągnął książkę w twardej oprawie i obwolucie.

– Proszę. Prezent ode mnie dla niezwykłej osoby – powiedział i wręczył jej przemyślany dar.

Wzięła niewielki tom z wahaniem oraz zakłopotaniem, znowu w szkolny sposób odegranym. Ale aktorstwo zaraz się skończyło i na twarz wróciło zadowolenie z udanego wieczoru, może także satysfakcja wywołana estymą oraz sympatią, którymi ją przez cały czas darzył. Pomyślał przelotnie, że mimo, iż nie jest pięknością, nie czuje się skrzywdzona przez naturę, nie kryje w sobie z powodu ułomności kompleksów, akceptuje własną niedoskonałą urodę, a to dość rzadki u każdej z płci przejaw siły charakteru.

– To jedna z moich ulubionych powieści – wyjaśnił. – O miłości. Napisana tak jak lubię. Niedomówieniami bardziej, przypadkowymi czynami z dystansu. A nie narratorskim opisem uczuć i heroicznych działań bohaterów, którzy łamią przeciwności losu, by być razem. Przyjmij na pamiątkę naszej… niebywałej znajomości. Mówiłaś, że lubisz czytać. To dzieło trochę jeszcze współczesne, a trochę już nie, niedalekie epoce najbardziej ci bliskiej, choć romantyka powieści jest odmienna. Daję z przekonaniem. Pewnie się już więcej… No… jest dedykacja. Zobacz, Monisiu – zdrobnił imię z uśmiechem, po raz setny dając do zrozumienia, iż czuje do pierwszorocznej studentki ludzką sympatię.

– „Noc amerykańska” – dziwi się dziewczyna – nie znam nic tego autora.

„Ledwie dziewiętnaście lat i już jej się wydaje, że o wszystkim powinna chociaż słyszeć? Ach te młode ego” – skomentował w myśli, obserwując z zadowoleniem reakcję obdarowanej.

„Monice. Na pamiątkę najwspanialszej najkoszmarniejszej najbardziej abstrakcyjnej rozmowy jaką miałem. Piotr M…” – przeczytała aktorskim szeptem i uśmiechnęła się nagle słonecznie po raz kolejny, odwzajemniając przejaw sympatii.

– Podoba mi się dedykacja. Bardzo… hmm… celna – powiedziała szczerze.

– Ja też się cieszyłam naszą internetową rozmową – przyznała po raz pierwszy, bo nigdy o satysfakcji ze swojego dziwnie meandrującego w sieci dialogu nie rozmawiali.

Z ulgą przyjął reakcję dziewczyny. Obawiał się, że jej pełna harmonii swoboda z restauracji, gdzie byli między ludźmi, nie powróci, i będą się rozstawać skrępowani, co zepsuje końcowe wrażenie z ich dotychczasowej pełnej luzu rozmowy.

– Określenie „najkoszmarniejsza” to oczywiście żart. Podstaw sobie pod te słowo coś o zupełnie przeciwnym znaczeniu. Nie chciałem popaść w przesadę.

– Och, dziękuję. A ja dla ciebie, Piotrze, nic nie mam, całkiem mnie… nie spodziewałam się – zmartwiła się, wyraźnie było jej przykro.

„Jakaś ty wrażliwa, moja miodowa panienko.”

– Ależ, coś ty, Monisiu. Wystarczy, że poświęciłaś mi tyle czasu w necie… Dzisiaj to nasze przemiłe spotkanie. Doskonale się bawiłem. Zupełnie nie wiem, jak ci dziękować. Dałaś mi tyle energii, że będę chodził jak w zegarku co najmniej przez miesiąc. Wcale ci nie słodzę – pokręcił głową, jakby odpowiadał na jej kolejny zarzut, iż przesadza.

Przyglądał się swojej towarzyszce ukradkiem, aby nie wzbudzać zakłopotania. Jego doświadczone oko dostrzegło już w lokalu staranność ubioru i uczesania. Kobiety mają swoje sztuczki. Udaje im się, mimo posiadania prostych jak drut włosów, zakręcić choć kilka loków. Wyszła trochę kiczowata fryzura, dziewczę wyglądało niczym dziewiętnastowieczna pensjonarka, niemniej przyjemnie dla oka, może nawet wpasowałaby się naturalnie w świat opisywany przez Tołstoja. Małomiasteczkowa prostota, urok jakby niewinności. Poświęciła przed wyjściem na uczelnię czas, aby się przygotować. W knajpce zwęszył delikatny zapach perfum i czuł go także teraz. Niezdefiniowany subtelny bukiet kwiatków oraz ziółek, może owoców. Pasujący do takiej młodej dzieweczki. Postarała się akurat na tyle, aby poczuł się usatysfakcjonowany. Gdyby jeszcze założyła białą bluzkę i ciemną spódnicę, byłby bezbronny. Musiałby ją przerżnąć albo przynajmniej spróbować, bo strój maturalny to jego fetysz. Ale na szczęście, aż tak kusząco nie wyglądała.

– Mogę ci podziękować? – pyta miodowłosa i czerwieni się.

Podczas całego spotkania rumieniec przydarzył się dziewczynie może kilka razy. A to dlatego, iż nie grał roli macho i traktował ją serdecznie, konsekwentnie unikając tanich sztuczek podrywacza.

„Podziękować?” Spojrzał na studentkę pytająco. Spotkali się wzrokiem na dłużej, że aż przemknęło mu przez głowę pytanie, skąd raptem u małolaty tyle odwagi. Prawda, iż dotąd nie unikała jego spojrzeń, ale dość szybko przerywała kontakt, jak grzeczna panienka. A tu nagle, patrzcie, widzi w nim mężczyznę, nie starszego kolegę czy ojca. Im bliżej pożegnania, tym jej odwaga wzrasta. „Jakie to typowe.” Uśmiechnął się w duchu.

Wychyliła się ze swojego fotela i spróbowała pocałować towarzysza w policzek, odruchowo przymykając powieki, co aż śmiesznie, dziecięco wyglądało. On bezwiednie w ostatniej chwili przekręcił głowę i musnął jej wargi ustami.

Umknęła przed kontynuacją pieszczoty. Rumieniec się nasilił. Twarz miodowłosej przybrała na chwilę nieodgadniony wyraz. Czuł jednak, iż jest z powodu incydentu zadowolona. Spojrzenie dziewczyny uciekło na moment w ciemność placu, a przecież był przekonany, że nagląca myśl zaprzątnęła główkę ozdobioną miodowymi lokami. Może zastanawiała się, czy jej smakował pocałunek.

Czasem można odgadnąć emocje człowieka, obserwując ruchy gałek ocznych oraz podświadomie rejestrując inne widoczne symptomy. Mózg, gdy para ludzi przebywa w pobliżu, zbiera nawet sygnały o biciu serca drugiej osoby, choć świadomość obojga nic nie wie o tym nieustannym podsłuchu. Mężczyzna miał pewność, że małolata luka teraz na niego kątem oka. Pozornie oczy Moniki były skierowane w ciemność podwórza, nie wiadomo gdzie, ale w rzeczywistości studentka obserwowała tylko jego. Nic innego nie pochłaniało uwagi dziewczyny. Był pewny. Zerkała na towarzysza i coś jej się w głowie kotłowało.

„Słodziutka jesteś. Nawet nie wiesz, że prowokujesz. A może wiesz. W końcu dzisiejsze nastolatki to nie są niewiniątka jak kiedyś. Sprawdzimy. Sama tego chciałaś.”

Wyłowił ze skrytki kolejny przedmiot i pokazał miodowłosej na otwartej dłoni.

– A to? – zdziwiła się, nie maskując ciekawości, powracając do roli dziecka oczekującego na prezenty.

Wyciągnęła z zastanowieniem rękę. Odsunął własną dłoń, kręcąc przecząco głową.

Gdy czytała dedykację, zwrócił uwagę, że zbliżyła książkę niemal do twarzy. Domyślił się, iż jest krótkowidzem i z próżności nie założyła szkieł na spotkanie. Wykorzystał swoje spostrzeżenie w rozmowie.

– Załóż okulary. Idę o zakład, że nosisz je na co dzień. Mam rację? Pewnie nawet nie widzisz dokładnie mojej twarzy i nie będziesz mogła poznanego w sieci przystojniaka, czyli mnie, zapamiętać – żartował i spoglądał znacząco, budząc pierwsze świadomie sprowokowane zaczerwienienie małolaty z wiadomej przyczyny oraz króciutką zalotną ripostę spod rzęs.

– Nie wiem, czy tego chcę. Łuczsze sztoby ty mienia dołga nie zabyła – zaimprowizował po rosyjsku, bo to, jak mu zdradziła, był jej ulubiony język, ulubiona literatura, stąd przecież tematyka bloga.

Uśmiechnął się zadowolony z reakcji swojej pasażerki.

– Założysz? Proszę. W okularach buzię będziesz miała równie ładną, jestem przekonany – powiedział ciepło.

Kolejny ruch taniego podrywacza, który przebudził się z letargu.

Pojaśniała w odpowiedzi, że tak ją rozszyfrował. Nie zaprzeczała. Zaczęła grzebać w swojej dużej torbie ze szpargałami studentki.

– Ach, nie zawsze lubię je nosić. Dziewczyny, to wiesz… Zwracamy uwagę na wygląd… Prezentuję się w nich jak przemądrzała sowa – stwierdziła po prostu.

Na męskiej dłoni leżała pieczątka. Duża „biurkowa” pieczątka dla sekretarki z solidną drewnianą rączką w starym stylu (a nie miniaturka „kieszeniowa” dla dyrektora w metalowym zamknięciu) z czasów, gdy jeszcze mieli z kumplami ze studiów własną firmę. Trzy linijki tekstu wyrzeźbione w gumie. Do takiego archaicznego stempla potrzebna jest poduszeczka z tuszem. Chował ją w skrytce auta, a jakże. Świeżo gąbkę tuszem nasączył. Mogła się za chwilę przydać.

– To nie dla ciebie. To dla twojej skóry – wyjaśnił, cofając dłoń i spojrzał jej prosto w twarz, szukając bezpośredniego spojrzenia, takiego – źrenica w źrenicę, po linii najprostszej z możliwych, aby uchwycić reakcję swojej pasażerki.

– Jak to dla mojej…? – Nie dokończyła, bo nagle zrozumiała i zamarła.
Jej zdolność kojarzenia zasługiwała na medal. Tak dziewczynę podsumował, wpatrując się w liczko małolaty, po którym przemknęła niekontrolowana pantomima. Lęk, zakłopotanie, rumieniec z tych najmocniejszych.

– Ale jak? Proszę cię… – wyjąkała i chociaż jej zagrożona część ciała nie zmieniła położenia na skórzanej tapicerce fotela, to jednak całą sobą jakby się od niego odsunęła.

Już nie szukała okularów.

Piotr usilnie próbował nawiązać bezpośredni kontakt, wskoczyć studentce przez czarne źrenice do głowy i tłumaczyć to samo, co można słowami, ale daleko bardziej skuteczną metodą. Chciał ją zahipnotyzować, obezwładnić, uspokoić, przekonać, napełnić zaufaniem, że to przecież nic. Ostempluje tylko Kopertę raz i drugi. Potem odeśle małolatę, całą i zdrową, do jej azylu, ciasnego pokoiku, który zajmuje w akademiku z koleżanką rówieśniczką. Bez pieczęci nic nie warte będą miesiące korespondencji. O ileż większej wartości nabierze Koperta, gdy ją naznaczy swoim nazwiskiem przy pomocy ciemnego tuszu. Kiedyś był filatelistą i wie jakie znaczenie ma pieczęć lub jej brak dla kolekcjonerów.

„Monisiu, maleńka, nic ci nie zrobię. Przyrzekam. To niewinne stemplowanie koperty. Nic na siłę. Bardzo chcę. Proszę, zgódź się. To na pamiątkę naszego spotkania. Będę cię długo wspominać. Jesteś naprawdę niezwykłą dziewczyną. Zmyjesz to bardzo łatwo. Śladu nie zostanie. Proszę cię, Moniko” – plótł, co mu ślina na język przyniosła. Litania ciągnęła się sekundami, lecz tylko w myśli i spojrzeniu zmrużonych dobrotliwie oczu, bo ani jedno słowo nie padło. Śliny coraz więcej napływało w ustach, jakby po włoskiej uczcie znowu chciał głód zaspokoić.

– Odsunę fotele – mówi mężczyzna spokojnie, uśmiecha się, jakby rzecz, czyli stemplowanie, była najprostsza oraz z dawien dawna ustalona, pięcioma cyrografami podpisana i zapewniona.
„Dużo uśmiechu, dużo spokoju, trzeba ją spacyfikować, bo już się malutka boi, że jej nie wiadomo co zrobię.”

Monika, zesztywniała z powodu niepokojącego przeczucia, czuje jak fotel odjeżdża pod nią bezgłośnie w tył auta. Dotąd wygodnie rozpierała się w samochodzie, plecy przylegały z lubością do miękkiej, ciepłej skóry, o ileż przyjemniejszej dla kręgosłupa oraz delikatnej struktury żeber niż materac studenckiego łóżka: raz, że zbyt miękki i zapadający się; dwa, że uwierający sprężynami mimo, iż podwójnie złożyła koc pod prześcieradłem. Przeczytała niedawno w sieci szokującą ciekawostkę, że w luksusowych autach używają, jako materiału do wyrobu tapicerki, powłok zdartych z penisów wielkich wodnych ssaków. Już nie pamięta, jaki gatunek kolosów jest szczególnie przydatny do wyścielenia limuzyn dla bogatych facetów. Ma nadzieję, że w tym aucie użyto czegoś innego. Jej fotel przecież tak ładnie pachnie. Zupełnie jak nie skóra. A co dopiero napletek z morskiego ssaka.

Siedzi od dobrej chwili wyprostowana, oderwana od oparcia, które przecież nie parzy, lecz promieniuje miłym ciepłem, gdyż kierowca włączył grzejniki pod tapicerką. Po niewinnym muśnięciu męskich warg cała odwaga uleciała. Obudziła się w niej wewnętrzna warta i nasłuchuje, wypatruje niebezpieczeństwa. Słowa o przeznaczeniu przedmiotu, którego obecność na jego dłoni tak ją zaskoczyła, przywołały z pamięci skojarzenia, które odczuwała, gdy czytała dziwaczne i intrygujące listy wirtualnego rozmówcy, w których głównym bohaterem były nagie kobiece pośladki, a najważniejszym rekwizytem pieczęć. Czy Piotr naprawdę chce jej to zrobić?

„Jak on to sobie wyobraża? Chyba nie myśli, żeby…? Oj, mam nadzieję, że nie o tym myśli. To w ogóle nie wchodzi w grę. Nie mogę się zgodzić.”

Z kolei on pomyślał, iż jedną uwagą wprowadził tyle niefortunnego zamieszania. Analizował zachowanie miodowłosej. Czy dziewczyna pamięta jego fantazje, inspirowane ulubioną sceną z filmu, który powstał za czasów nieistniejącej już Czechosłowacji, i czy wie dokładnie, co ją czeka? Wątpliwe, choć możliwe. Jest przecież taka bystra i inteligentna. Na wszelki wypadek zaraz jej oględnie wyjaśni, jaką rólkę ma zagrać w epizodzie z jego udziałem, żeby uniknąć nieporozumień oraz aby ujęcie się udało.

– Przystawię pieczątkę… Koperto. Pamiętasz? Nie bój się – oznajmił łagodnym głosem, że oznaczy ją tuszem, ale unika określenia, gdzie jej to zrobi, jak jej to uczyni, bo po co ją od razu straszyć, prowokować do odmowy.

Miejsce przystawienia pieczątki za chwilę samo się okaże oczywiste.

Zaraz dodał uspokajająco, acz niejasno: – Nic nie zabiorę tobie, ani twojemu podróżnikowi. Żeglarzowi? Tak? Mówiłaś, że teraz płynie przez ocean.

Monika wyznała mu przez komunikator, że ma chłopaka. Kolegę z miasteczka. Syna lokalnych notabli, który wyruszył w podróż statkiem na odległe kontynenty amerykańskie, zapewne realizując nie tylko własne marzenia, lecz i młodzieńcze, niespełnione pragnienia swojego ojca. Ich uczucie to takie jeszcze szczeniackie, pełne mrzonek, romantyczne zadurzenie. Pewnie małolata będzie cierpieć, kiedy z tego zakochania wyrośnie.

– Muszę już iść – szepce Koperta, czując, że sytuacja wymyka się spod kontroli.
W duchu dręczy ją wątpliwość, czy rzeczywiście chciałaby, aby spotkanie się skończyło. Przyzwoitość nakazuje uciekać, a coś, może instynkt, krzyczy, aby zostać. Nie chciałaby sprawić przykrości swojemu rozmówcy. To sympatyczny człowiek i chyba naprawdę ją lubi. Daje temu dowód na każdym kroku. Takimi pysznościami ją dzisiaj uraczył, obdarował książką, tak na nią ciepło spogląda, aż chce mu się zaufać.

– Oczywiście. Już późno. Tylko pieczątka i zaraz pójdziesz. Trzeba się wyspać przed kolejnym dniem – zapewnia Piotr i uspokaja tonem „to nic wielkiego, tylko chwila i dam ci spokój”.

Bierze ją delikatnie za przedramię i powoli ciągnie do siebie.

– Połóż mi się na kolanach, będzie wygodniej. Muszę wyraźnie pieczątkę na kopercie przystawić.

„Wyraźnie? Jak to wyraźnie? Ale ja nie chcę. Nie rusz mnie! Co on sobie wyobraża? Jestem już za duża. Mamo, co on mi będzie robił? Chyba nie będzie dotykał? Tam?”

Kiedyś w dzieciństwie kładła głowę na kolanach rówieśników i odliczała: „pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa, ten kryje. Jeden, dwa…” Jest już przecież naprawdę za duża na takie zabawy.

A on, ten bardzo miły i serdeczny pan o groźnej twarzy, wcale się do niewinnych igraszek nie nadaje.

„Zaraz mnie skrzyczy albo spojrzy potępiającym wzrokiem. I zmienię się w malutką myszkę. Jak ta kelnerka dzisiaj. Troszkę pozwolę mu… żeby nie był zły… ale tylko troszkę.”

Nagle ma wrażenie jakby ekran pokazywał zbliżenie: widzi rosnące w kadrze uda mężczyzny oraz kanty wyprasowanych, ciemnych spodni w prążki. Jej głowa jest nagle nisko, tuż tuż.

Ze skóry tapicerki sączą się subtelne, miłe zapachy. Z nawiewu klimatyzacji rozpyla się owocowy odświeżacz. Pachnie mleczkiem do czyszczenia drewnianych oraz plastikowych elementów wystroju kabiny. Ale Monika najmocniej czuje woń mężczyzny, jego markowych kosmetyków i potu. Z przyjemnością wdychałaby ten aromat, gdyby cała nie była mokra z emocji, a serce nie waliło niczym młot.

W polu widzenia przez chwilę świecą ikonki przycisków na oparciu drzwi, jarzy się napis w podłodze przy progu.

Miodowłosa wbrew swojej woli spoczywa piersią na kolanach kierowcy, podbródek opiera o lewe męskie udo, nogami klęczy w czeluściach auta, czując miękkość dywanika pod kolanami i nagrzaną skórę fotela, która ustępuje pod naciskiem biodra.

Boże, oglądała niedawno pornograficzny film. Jak laska robiła w samochodzie loda swojemu chłopakowi. Seks oralny. Niesmaczne, ale oglądała z zainteresowaniem, bo a nuż i jej przytrafi się podobna sytuacja. W końcu wszystkie dziewczyny to robią, a przynajmniej tak twierdzą. Widzi przed oczyma głowę aktorki poruszającą się przy kierownicy nad biodrami mężczyzny, jej wypełnione usta. Uczucie gorąca narasta. Przecież jej głowa także znajduje się przy skórzanej obręczy steru. I niedaleko…

„Ojej, chyba nie każe mi tego robić? Na to się nigdy nie zgodzę. A fe! Choć Milena szeptała…”

Mężczyzna gładzi ją delikatnie po włosach.

– Wiesz, Monisiu? Masz rzadką barwę włosów. To naturalny kolor czy jakaś wasza, kobieca sztuczka?
Dalej głaszcze ją po głowie, czeka na odpowiedź, nie przejmując się milczeniem Koperty, którą zamierza bardzo dokładnie ostemplować.

– Zsuń trochę rajstopy i majtki, proszę – stuka ją palcami w lędźwie, nad pośladkami – pięć palców rozczapierzonej ręki na przemian kurczy się, prostuje, niczym dłoń wirtuoza pochylonego nad klawiaturą i rozgrzewającego mięśnie oraz stawy przed popisem.

Zawstydzona dziewczyna mruczy cicho. Jej protest bez słów brzmi bezradnie. Mężczyzna ignoruje sprzeciw.

– No, już! Szybciutko, Moniko. Nie musisz się wstydzić. Przecież ja stąd nawet nic nie zobaczę, bo sukienka…

– Ale, nie możesz… – musi zaprotestować małolata, choć już pogodzona z losem: trochę pozwoli mu zsunąć, lecz tylko troszkę, bo jakby więcej mu pozwoliła, to towarzysz zaraz się do niej dobierze – tak ostrzegały przed facetami bardziej doświadczone koleżanki.

I niech sam to zrobi, bo ona nie myśli mu pomagać. Jej po prostu nie wypada. Jeszcze by pomyślał, że sama tego chce. A ona przecież jest przeciwna. Gdyby nie obawa, iż sprawi mu przykrość albo rozzłości, zaraz by zaprotestowała, nie pozwoliła na jego męskie, mało przyzwoite fanaberie.

– Oj, ty moja cudowna, Kopertko. Pewnie, że mogę – szepce facet przekornie.

Zsuwa dłoń po ciele, gładzi przelotnie przez sukienkę pośladek oraz udo, co znowu budzi pomruk niezadowolenia, aż napotyka rąbek materiału i ciągnie dolną część kiecki w górę nad biodra. Ośmielony potulnością małolaty poklepuje Monikę po pupie pieszczotliwie, a nie władczo, bo dotyk na małym pośladku jest ledwie zaznaczony. Studentka porusza się niespokojnie, wymrukując swój protest.

– Bądź grzeczna, bo dam ci klapsa! Jak małej dziewczynce – szepce nagle ni to żartobliwie ni to stanowczo, zaskakując nawet samego siebie, lecz intuicja podpowiada mu, że tak właśnie trzeba, ona jest typem uległej kobiety, skończył się czas pertraktacji.

Mężczyzna na próbę zsuwa nieco rajstopy razem z majtkami, pochylony i nieco ją przygniatający, z premedytacją odkładając moment całkowitego obnażenia na później.

– Oj, no – miodowłosa protestuje.

„Miało być tylko trochę, bo jeszcze mi zobaczy…wstydliwe miejsca… cipkę. Nie jestem czysta i świeża po całym dniu na uczelni!”

Małolata usiłuje przywrócić poprzedni status garderoby, ale może użyć tylko jednej ręki, bo druga jest zablokowana między jej bokiem a jego brzuchem. Tę pierwszą on zaraz łapie i nie pozwala na obronę.

– Chyba będę musiał ci dać klapsa, dziewczynko – grozi żartobliwie.

– Poczekaj, trzeba nasączyć pieczątkę tuszem. Tylko chwilka i już będziesz mogła iść. Nie będę cię długo trzymał – szepce.

Przygniata ją nadal wychylony ku skrytce, w której próbuje namacać pojemnik z gąbką. Wciąga głęboko powietrze, tęsknie próbując pochwycić zapach samiczki biegnący od jej ledwo-ledwo obnażonego ciała, ale bez oczekiwanego efektu.

– Położę poduszeczkę z tuszem na twoich plecach. Leż spokojnie, bo sukienka może się poplamić, dobrze? – Kładzie pudełeczko na lędźwiach, na podwiniętym materiale i rozwiera jego pokrywkę jedną ręką, pojemnik spoczywa otwarty na zawiasach niczym szkatułka.

Studentka zaprzestała obrony, zresztą majtki i rajstopy są zsunięte tylko trochę, „dziurki” na szczęście zasłonięte, zawstydza ją tylko dominacja mężczyzny oraz zadarta nad biodra sukienka, na co żadna przyzwoita dziewczyna nie powinna się zgodzić. Ma nadzieję, że nic gorszego jej nie spotka. Lędźwie i górna część pośladków są odsłonięte. Tam ją może oznaczać, jeśli już musi.

– Będziemy pieczętować, muszę jeszcze troszkę zsunąć rajstopy – mówi Piotr, podkreślając lekceważąco „troszkę”, po czym bezceremonialnym ruchem zsuwa lycrę razem z majtkami tak nisko jak mu się udaje sięgnąć, co najmniej do połowy uda.

Ani chybi, nadzieja studentki po raz kolejny okazuje się matką głupich.

Mężczyzna ma już pewność, że małolata jest uległą dziewczyną. Wszystkie dotychczasowe reakcje miodowłosej o tym świadczą.

Młoda kobieta sapie zaskoczona, ale nic nie mówi, bo zakłopotanie paraliżuje głos niemal całkowicie.

„O, mamo. Niech to się już skończy. Co on sobie wyobraża? Chyba umrę ze wstydu. Wszystko mi widać.”

Pierwsze dotknięcie pieczątki jest wyegzekwowane na ślepo, delikatne i stanowcze jednocześnie. Cała powierzchnia stempla przywiera do skóry oraz zatapia się głębiej w ciało, które tylko na chwilę tężeje, bo dziewczyna powściąga ze wstydu własną odruchową reakcję. Dyszy tylko jeszcze głośniej, i z tych dźwięków akurat chyba nie zdaje sobie sprawy.

– Teraz drugi pośladek, dobrze? – zadaje retoryczne pytanie Piotr i tym razem wykonuje pracę staranniej, wychylając rączkę pieczątki, przytkniętej całą powierzchnią, w każdą stronę, jakby chciał, by wszystkie szczegóły stempla wyjątkowo precyzyjnie odwzorowały się na skórze.

Nadal nie widzi efektów swojej pracy, wszystko robił na wyczucie i ma teraz pretekst, aby sprawdzić, czy ślady pieczątek są dostatecznie wyraźne.

– Poczekaj, Moniś, muszę sprawdzić, czy literki dobrze się odbiły.

Zmusza ją, pomagając jednocześnie, by uniosła kolana z dywanika oraz przełożyła je na siedzenie pasażera, więc małolata leży teraz płasko wzdłuż foteli, tylko stopy w pantoflach ma uniesione, bo się nie mieszczą – matowo błyszczą w tej pozycji nieco zdarte zelówki – a za chwilę mężczyzna jeszcze przesuwa ciało dziewczyny ku lewym drzwiom, aby pośladki były jak najbardziej dostępne.

W końcu widzi w całej okazałości małą, białoskórą dupkę. Ewa też większej nie miała. Nie tylko może ją podziwiać, ale czuje także zapach, fizjologiczny, zdrowy, który będzie zawsze lubił u kobiet w najbardziej naturalnej wersji. Delikatna kompozycja woni z wnętrza samochodu i jej subtelna woda toaletowa próbują mu zmącić pierwotny, dziewczęcy aromat.

Pieczątki odbiły się całkiem nieźle, lecz ona nie musi o tym wiedzieć.

– Może już pójdę? – pyta cicho i prosząco dziewczyna, przełykając ślinę, imię mężczyzny nie chce jej przejść przez gardło.

– Poczekaj, Monisiu, wszystko się rozmazało. Muszę to delikatnie zetrzeć i jeszcze raz od nowa ostemplować. Wytrzymaj, to nie potrwa długo.

Piotr chce ją odświeżyć. W bukiet żeńskich aromatów wplata się mniej zachwycający zapach, który świadczy o tym, że kobieta nie anioł i musi zaspokajać swoje potrzeby fizjologiczne. Niegdysiejszemu chłopcu, który wychował się na wsi wśród klimatów gospodarskiego obejścia, nie przeszkadza w bukiecie nikła zapachowa nutka świadcząca, iż samiczka robiła niedawno kupę i ledwo podtarła tyłek papierem. Owa nuta wpleciona jest w agresywną, wspaniałą woń zdrowego sromu, którą teraz wciąga z chciwością oraz zachwytem, jak nie przymierzając, nurek wynurzony z wody po długim bezdechu. Zapach płodnej, młodej pizdy jest niezrównany. Zwłaszcza pierwsze niuchy. Mężczyzna czuje potrzebę, rosnącą do wewnętrznego nakazu, by Kopertę podmyć. Jak robił to wielu kobietom, poczynając od swojej pierwszej partnerki seksualnej, Zośki. Ablucje to już prawie standardowy element jego ars amandi, jeśli nie nagli go pośpiech. Stosuje je nawet wtedy, gdy kobieta jest świeża i czysta. Lubi. Uzależnił się od tych rytuałów, potrzebuje czułości zmieszanej z dominacją, uwielbia zawstydzać partnerkę oraz czerpać satysfakcję ze swojej przewagi.

Piotr wozi w pojemnej skrytce samochodu nawilżane chusteczki higieniczne dla niemowląt, takie same jak trzyma w szufladzie przy łóżku. Na wszelki wypadek. Przydają się czasami i Elce i jemu, gdy jadą w dłuższą trasę.

Monika znowu zaczyna bezwiednie sapać, kiedy mokra, wielowarstwowa bibułka wędruje po skórze jej pupy, powoli i pieszczotliwie. Oddech studentki przyśpiesza, gdy niby przypadkiem wilgotne dotknięcia przemieszczają się w stronę centrum, i choć najbardziej erogenna strefa nie jest wprost niepokojona, to dziewczyna czuje jak dłonie mężczyzny, uciskając półkule białych pośladków, rozchylają szeroko – jej towarzysz może oglądać wejścia do otworów ciała ze wszelkimi szczegółami, jak ciekawski chłopiec bawiący się w lekarza.

– No! Co ty mi robisz? Proszę. Wstydzę się. Przestań – szepce studentka jeszcze ciszej.

Do tej pory krępowała się zwracać mu uwagę, lecz teraz już musi zareagować. Ten nieśmiały protest to najwyższa forma oporu, jaką jest w stanie podjąć.

„Mamo, co on chce mi zrobić? Ale mi wstyd i głupio! Chyba się pod ziemię zapadnę. On mi tam do środka zagląda. Jak ja mu w oczy spojrzę?”

– Kopertko, nic ci nie zrobię. Zawsze, jak kogoś lubię, dotykam skóry chusteczką. To żaden wstyd. Każdy ma ciało. Dziewczyny mają cipki. Żadna tajemnica. Czasem trzeba odświeżyć ciało po wizycie w toalecie. Co za problem? Umyję ci wszystko, nie bój się. Robiłem to wiele razy. To tylko ciało. Zdrowe, jakie ma każda kobieta. Nie wstydź się.

„Jak to umyje wszystko? Ja nie chcę. O, nie! On mnie tam dotyka!”

Dziewczyna jęczy protestująco. Już bardziej zawstydzona być nie może, jednocześnie jest jej coraz bardziej ciepło w brzuchu, a uda nie potrafią się zacisnąć, jakby miały własną wolę.

Piotr kończy staranne, powolne obmywanie, nie omijając żadnego punktu, dziesiątki razy łaskocząc pomarszczoną gwiazdę odbytu. Pełen wyrachowania oraz wiedzy męski dotyk powoduje, że dziewczyna chcąc nie chcąc dociera na skraj orgazmu i czeka na więcej. Pieszczotliwe, już bez żadnego niewinnego pretekstu wykonane, kilkukrotne przesunięcia męskich palców rozgarniających zawilgocone, rude włosy pomiędzy mokrymi z podniecenia płatami warg sromowych oraz uderzenia opuszkiem w nabrzmiałą łechtaczkę przekraczają granicę. Studentka drga mu na kolanach, drży, jęczy, traci panowanie nad sobą, prosi, aby ją wziął, cokolwiek przez te słowa rozumie.

– Ciii, malutka. Dobra, dzielna dziewczynka – szepnął, penetrując ostrożnie palcami lepkie, bardzo wilgotne wejście do pochwy i stwierdził, że Monika jest dziewicą.
Bardzo namiętną dziewicą, jak się okazało.

– Błonka. Urocza i śmieszna. Rzadko się coś takiego widuje. Spotykam raptem drugi raz. Pozwolisz, że dokładnie obejrzę? Jestem… – zamilkł zafascynowany i nieco rozczarowany, bo od razu wiedział, iż nie odważy się z cnotką pójść na całość.

Długą chwilę poświęcił na oględziny kobiecego wnętrza i wywołanie kolejnego szczytowania, co przy jej stanie pobudzenia przyszło bez trudu. Zaspokoił odwieczną chłopięcą ciekawość oraz sprawił jej kolejną rozkosz, nie napotykając żadnego oporu. Potem ponownie zabrał się do stemplowania i wkrótce pośladki dziewczyny, nawet rowek między nimi, skraj zwieracza oraz obie pary warg razem z rudym runem, zostały pokryte odciskami pieczątki, a uchwyt stempla, którym ją delikatnie spenetrował i wyruchał, obdarzając rozkoszą po raz trzeci, umazał się kobiecym śluzem. Cóż za niezwykły widok! Był dokładniejszy w swojej pracy niż rozmarzony czechosłowacki kolejarz. Szkoda, że nie ma różnokolorowych tuszów, i wielu pieczątek o różnych kształtach. Wtedy efekt stałby się jeszcze bardziej okazały.

Modląc się, by kiepskie oświetlenie nie zepsuło efektu, dyskretnie zrobił komórką kilka zdjęć swojego poczciarskiego dzieła i dziewiczego sromu, z fioletowymi od tuszu włoskami oraz wszystkimi różowymi detalami. Potem chwilę dmuchał na skórę pośladków, aby szybciej wyschła, jeszcze jednej chusteczki użył, aby zredukować wilgoć jej krocza. Dziewczyna była oszołomiona rozkoszą i bezwolnie pozwalała na wszystko.

Teraz mógł już zgasić lampkę w kabinie. Samochód stał w najciemniejszym miejscu placu, cicho pracował silnik.

Podniósł dziewczynę i posadził sobie na kolanach. Chwilę się całowali, on to rozpoczął, ona bez chwili wahania odpowiedziała gorliwą, nieporadną serią pocałunków, które zaraz przeszły w długie, głębokie smakowanie i lizanie.

– Rozepnij mi spodnie – polecił, dopełniając własnej kapitulacji.

Nie planował seksu z małolatą, bo miał Elżbietę. Nigdy nie kręcił z dwiema kobietami na raz. No, emocjonalnie to owszem, bardzo często, ale fizycznie, cieleśnie, nigdy, za wyjątkiem tej starej kolonijnej historii z lat młodzieńczych. Teraz musi zrobić choć tyle. Nieświadomie go sprowokowała. Gdyby nie była dziewicą, posunąłby się dalej i przerżnąłby ją w samochodzie, albo zawiózł do siebie na wieś, by zrobić to starannie i po wielekroć.

Krótkimi wskazówkami sugerował dziewczynie, co ma robić, jak ma go pieścić. Zwierzał się jej, co czuje, gdy go Monika dotykała. Doradzał, jak można pieścić go lepiej, albo inaczej, aby uniknąć monotonii wrażeń. Gdy skończyła z sukcesem nauki, bo jak przyznała, był to jej pierwszy raz, kolejny pierwszy raz jednego dnia, chusteczki znowu poszły w ruch, a potem jeszcze się poprzytulali i pocmokali zadowoleni oraz zaspokojeni.
Kiedy ochłonęli, oderwał ją od siebie, trzymał policzki w dłoniach i patrzył długo w oczy, których niemal w ciemności nie widział.

– Jestem w tobie zakochany, maleńka. Gdybym był nieco młodszy, już dawno pozbawiłbym cię zbędnej błony, którą chowasz w cipce. Zrobiłbym to tutaj w aucie – powiedział poważnie.

– Miałbym gdzieś zabezpieczenia… czy jesteś płodna czy nie. Wyruchałbym cię, maleńka i już. Przepraszam, że ci to mówię, ale chcę być szczery. Z takim niezwykłym człowiekiem… popatrz, jak ci schlebiam, maleńka… chcę być zawsze szczery.

– Szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej. Zrobiłbym ci stadko dzieciaków, a ciebie zamienił w tłuściutką domową gąskę. I bylibyśmy szczęśliwi. Długo.

– Och – szepnęła.

Musiała od razu pojąć całą konsekwencję słów oraz poważnego tonu, bo pogłaskała go powoli po głowie. Odniósł wrażenie, że uczyniła to w sposób, w jaki ktoś starszy i mądrzejszy głaszcze kogoś młodszego oraz mniej doświadczonego.

Miodowłosa zrozumiała, iż swoją krótką wypowiedzią skomentował ich teoretycznie realną, ale praktycznie niemożliwą wspólną przyszłość. Zresztą już w knajpie przypominał, że jest związany z nieco starszą od niej partnerką. Wnioski z męskiej lakonicznej deklaracji jeszcze studentki nie zabolały, chociaż Piotr pomyślał, iż mogą zranić taką romantyczną młódkę.

– Przyszło mi do głowy, że powinnaś się zaszczepić na brodawczaka. Skoro jesteś jeszcze dziewicą. Wiesz o czym mówię?

– Uhm – mruknęła zdziwiona, iż zmienił temat.

– Mogę to sfinansować. Jestem twoim przyjacielem, więc się nie dziw, że proponuję. Będziesz miała w życiu co najmniej kilku facetów. Lepiej się zaszczepić, skoro jest na to jeszcze czas. Zastanów się nad tym. A teraz opowiem ci jeszcze to i owo o życiu płciowym człowieka oraz o męskiej naturze. Ale nie o tym, o czym czytałaś, o czym mówiły koleżanki, czy rodzice, albo co widziałaś w pornosach i gazetkach dla małolat.

– Każdej młodej dziewczynie mówię, że nim podejmie poważne decyzje, o dzieciach… o welonach, powinna przelecieć co najmniej dziesięciu facetów. Gdybym miał córkę, radziłbym jej to samo. Dziesiątka to oczywiście orientacyjna liczba. Mniej więcej. I nie mówię o przypadkowych przygodach na jedną noc po alkoholu, bo z takich przygód nauka niewielka. Mówię o tych prawie na serio zaczynanych związkach. Seks nie jest najważniejszy, lecz trzeba i o nim mieć pojęcie, gdy się człowiek angażuje na poważnie… Ty i twój podróżnik to czysty romantyzm i idealizm. A realizm to inny świat. Seks potrafi długo człowieka trzymać po poetycznej stronie życia, ale nieuchronny jest moment, kiedy zaczyna się proza, która jest żmudna, kłopotliwa, męcząca do czytania dzień w dzień, miesiąc w miesiąc.

– Nosisz w torebce prezerwatywę na wszelki wypadek?

– Nie.

– No, widzisz. A jak tam z twoją płodnością dzisiaj? Jesteś czy nie?

– Chyba tak się składa… – szepnęła i natychmiast zrozumiał.

– No, widzisz, Monisiu. Za dzisiejszy wieczór powinnaś dostać w dupę. Jak córka od ojca. Dzięki tej niezwykłej relacji, jaka powstała między nami, przyszłaś na spotkanie i widzisz, co się stało i co się mogło stać? Na pewno tego nie planowałaś. Nie mówię, że należy planować takie rzeczy, ale na pewno trzeba zachować odrobinę nieufności i być przygotowanym na każdą ewentualność. Ja nie twierdzę, że seks na pierwszej randce jest zły. Lecz czasem niepotrzebny. I często warto odwlec takie decyzje na dogodniejszy moment. Dzisiaj to była tylko lekcja. Dobrze, że do niej doszło. Nauczyłaś się czegoś, mam nadzieję. Ale mogłaś trafić znacznie gorzej niż na takiego dziwaka jak ja. Przeciętny facet by ci nie odpuścił. Tak już jesteśmy zaprojektowani. Kopulacja bez oglądania się na konsekwencje.

– Trzeba nosić przy sobie nawilżone chusteczki jednorazowe. Jak cię przypili potrzeba przed spotkaniem, tak jak dzisiaj, i nie ma szans na prysznic, to zawsze można sobie dupkę ładnie umyć. Bo papierem możesz się podcierać do woli. Nic to nie da. Niektórzy faceci mogą się zrazić zapachem kału. Więc to jest ważne. Będziesz o tym pamiętała?

– Strasznie mi wstyd. Przepraszam – pokajała się z wielką odwagą, za co ją w duchu podziwiał, bo mogła przecież tylko jęknąć albo po prostu zdeprymowana milczeć.

– Nie ma o co. Ja się nie zraziłem, ja ci tylko daję dobre rady. Dzisiaj nie ma tabu. Mówimy o wszystkim. Okej?

Coś mruknęła i przytuliła się mocniej.

Mówił i obrazy przelatywały mu przed oczyma. Kolonijna sala, pełna skupienia cisza oraz Witek prowadzący w ciemności dla całej grupy wykład podobny do tego, który on przeprowadza Monice. Potem inny obraz. Jadący przez miasto powóz, a w nim stary facet oraz młodziutka dziewczyna. Scena z dorożką pochodziła z książki, z lubianego po wielekroć Hemingwaya. Jakoś utkwiła mu w pamięci i teraz sobie przypomniał. Czytał powieść jako młodziak i niewiele pamięta poza lakoniczną sugestią narratora, iż w powozie miała miejsce palcówka wykonana przez bohatera. Przypominał sobie jak przez mgłę bardzo dziwną rozmowę kochanków, która go poruszyła, choć może miała miejsce już w innej książce oraz ktoś inny rozmawiał. I przywoływał ze wspomnień fakt, że na koźle w powozie siedziała trzecia, przypadkowa osoba, co dodawało pikanterii całej scenie odegranej w wyobraźni.

Podczas prelekcji pasażerowie samochodu prawie cały czas trzymali dłonie na obnażonych genitaliach, jakby nie mogli palców odkleić. Zazwyczaj dotykali swoich intymnych miejsc biernie, lecz gdy omawiał wątki bezpośrednio związane z narządami płciowymi, bardziej aktywnie.

Godzinę albo dłużej zajęło Piotrowi wyłożenie po swojemu tematu życia płciowego, co wysłuchała bez wielu pytań i tylko z jedną przerwą na siku, kiedy już nie dała rady wytrzymać. Bez sprzeciwów przekonał ją, by oddała mocz stojąc na progu auta, wypięta w mrok. Pozwoliła się trzymać dla bezpieczeństwa za rękę, a on pieszczotliwie szeptał: psi, psi, psi. Odgłos szczyn tryskających jak z wielkiego czterokopytnego zwierzęcia, który przepędziłby z głowy romantyka jakiekolwiek idealistyczne wyobrażenia, zakłóciły ciche pierdnięcia, których ona w panice uznała, że nie było, a on udał, iż nie słyszał. Gdy skończyła załatwiać potrzebę, dotknął palcami mokrego krocza, mimo jej zawstydzenia, wymacał gorliwie ujście cewki, choć w znalezieniu celu bardziej pomogła wiedza empiryczna niż czucie, zebrał ostatnie kropelki z cipy oraz posmakował, nim użył kolejnej chusteczki. Pachniała, jak mu się wydawało, płodnością i przekazał jej te spostrzeżenie wdzięczny, że pozwoliła skosztować swojej tak zwykłej oraz jednocześnie tak ekscytującej wydzieliny. Komplementował, iż jest zdrowa, wspaniała, kobieca, cudowna w każdym calu. Budował jej pewność siebie wobec przyszłych kochanków.

Po zakończeniu wykładu podjechali autem pod bursę. Podciągnęła majtki, bo oczywiście z wiadomych względów wcześniej jej na to nie pozwolił. Przez cały wykład bielizna oraz rajstopy były spuszczone do kolan. On zapakował kutasa i zapiął rozporek. Ona założyła swój płaszczyk, wysiedli i pocałowali się na pożegnanie.

– Byłaś bardzo dzielna. Dziękuję. Spełniłem swoje marzenie. Jestem ci bardzo wdzięczny. Pamiętaj też, że zawsze jestem twoim przyjacielem. Kiedy tylko będziesz w potrzebie, dzwoń, przyjadę cię ratować. I zastanów się nad brodawczakiem. Całkiem poważnie proponuję. Chcę, żebyś była zdrowa.

– Piotrze. Tyle wrażeń… – stała uśmiechając się, ale wyglądało, jakby nagle zapomniała języka w gębie, tylko w oczach widział wagę tego, co usiłuje mu powiedzieć.
Dopiero po chwili kontynuowała.

– Ja też ci dziękuję. Za wszystko. Za nauki. Nawet za… wstyd. Jak ja to przeżyłam, sama nie wiem. Mało mi serce nie wyskoczyło… Chciałabym coś powiedzieć z sensem, znaczącego, ale czuję się jak… zawstydzone dziecko. Narozrabiałam. Sam to stwierdziłeś. No, po prostu jeszcze nie dorosłam… Nic mądrego teraz nie… nic mądrego ode mnie nie usłyszysz. Może przy kolejnej okazji coś wykrztuszę – podkreślała z prostotą, że cała elokwencja i swada ją opuściły.

Miała w sobie ujmującą i wzbudzającą szacunek godność. Skąd to się brało w takim dziecku niemal, nie wiedział.

Rozstali się z niewymuszonym uśmiechem, acz znowu sztywno. Planowali niezobowiązująco kolejne spotkania. Teatr, opera, filharmonia. W domyśle sensu stricte przyjacielskie. Chyba szczerze chciała się spotkać. Ale jakoś nie wyszło. Składali sobie jeszcze potem co roku życzenia. Rozmawiali przez komunikator o jej nowych chłopakach i jego różnych wpadkach. A potem ucichły obie strony. Tę niezwykłą pannę zawsze nazywał potem w myślach miodowłosą.

Co jeszcze pamięta? Że czuł się po spotkaniu strasznie podniesiony na duchu oraz zadowolony. W różny sposób zadowolony. Również jak profesor po egzaminie, który jego ulubiony student (w tym przypadku studentka) zdał na celująco. Lecz i na wiele innych sposobów ukontentowany. To trwało jakiś czas. Może nawet tydzień. Tyle wypromieniowała z siebie miodowłosa. Porównywał ją do przedwiecznego skarbu plemienia. Tryskającej optymizmem ludzkiej samiczki, która wszystkich członków myśliwskiej wspólnoty potrafi przy ognisku zarazić swoją dobrocią i pogodą, nawet jeśli polowanie zakończyło się porażką i mamuty stratowały kilku łowców.

Jego kobieta, gdy zobaczyła Piotra po randce, nawet nie zapytała, jak było. Widma domniemanych zagrożeń same się oddaliły. Ona także chodziła rozpromieniona bardziej niż zwykle przez kilka dni, uspokojona brakiem rywalki na horyzoncie, zwłaszcza, że noc kochanków, zaraz po spotkaniu Piotra z małolatą, była bardzo gorąca.

Pokazał Elżbiecie zdjęcia ostemplowanych pośladków zrobione komórką w samochodzie i opowiedział przebieg wypadków, nie przemilczając niczego, nawet ochoty do zabrania miodowłosej na wieś na ostre rżnięcie. Przytulanka szczerze pochwaliła urodę genitalii studentki, prawdziwie różanej piękności, w czym się z nią zgodził. Kilka razy proponowała żartem, żeby zaprosił dziewczynę na seks w trójkącie, małolata miałaby wtedy dwójkę nauczycieli i taka sesja, jej zdaniem, dałaby wszystkim dużo radości.

– No, tego raczej nie zrobię, ale jak się odkuję finansowo, zaproszę do nas znajomą dziewczynę, która maluje. Namówię ją, aby machnęła na podstawie fotki obraz, nic wymyślnego, po prostu kopię zdjęcia. Chcę mieć pamiątkę na ścianie, a przecież samej fotki w powiększeniu nie mogę powiesić, bo to by było nie fair… Hmm. Albo tobie, Eluś, przybijemy parę pieczątek i ty będziesz modelem dla artystki. W końcu masz fajną dupkę. Dużo ładniejszą niż ta małolata. Mogłaby maznąć ci jakiś akt – powiedział półżartem, półserio.

– Może namówisz artystkę na seks z nami. Podlejemy ją wcześniej obficie winem. Ja jeszcze z nią nie spałem, ale dla ciebie jestem gotów na poświęcenia. To całkiem fajna laska, lecz nie w moim typie.

Z listów zebranych przez okres korespondencji z Kopertą można by książkę złożyć – wiele w nich było fajnych, poetyckich tekstów i swobodnego pląsania skojarzeń. Choć zdaniem innych, raczej więcej przypadkowego bełkotu niż cennej treści zawierało się w spontanicznie tworzonej pisaninie obojga.

Czasem myślał, że dobrze się stało, iż nie spotkał Koperty przed Elżbietą. Z trudem wyobrażał sobie relację z małolatą, a taka niewątpliwie by się zawiązała. Dałaby mu popalić tak jak mała albo jeszcze gorzej. Strach nawet myśleć, co by się mogło stać. Coś szekspirowskiego albo z tych odwiecznych opowiastek o zazdrosnym brzydalu i figlarnej młódce. Pal licho rogi. Bardziej obawiał się mąk utraty. Ile razy można przez to przechodzić. Po jednym doświadczeniu powtórka niewskazana.

(Przypis autora: większość korespondencji między bohaterami usunięto – była nudna jak flaki z olejem)

Przejdź do kolejnej części – Elżbieta V. Wyjazd na Pomorze

 

——————
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie najlepszaerotyka.com.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikacja w innej witrynie bądź przedruk tylko za zgodą autora.

——————

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Genialne!!
Jimmyg

Karelu. Poprzednią częścią zaostrzyłes mój apetyt, a tą w pełni go zaspokoiles. Bardzo mi się podobało. Szczególnie, że powoli przekonywales mnie do swojej serii, niczym Piotr swoje dziewczęta. W każdym razie skutecznie. Czekam na kolejne części.
Pozdrawiam.

No, no. Jestem pod wrażeniem.

Właściwie trudno mi powiedzieć, czy podobał mi się ten rozdział. Ale wiem, że był dobry. Chyba najlepszy jak dotąd z całego cyklu "Elżbiety". Lubię, gdy seria z każdym odcinkiem staje się coraz lepsza, więc chyba powinienem być sprawiedliwy i obdarzyć swoją sympatią tę odsłonę losów zbereźnego Piotra i jego zawsze ochoczych, choć czasem wymagających zachęty dziewcząt 🙂

Tak, czeskie komedie to skojarzenie, które już wcześniej, być może nieświadomie, czyniłem podczas lektury "Elżbiety". Teraz w końcu to sobie uświadomiłem. Takiego nagromadzenia sympatycznego dziwactwa się nie zapomina. Scena pieczątkowania pośladków jest bezbłędna i mi również zapadła w pamięć, choć film widziałem tylko raz.

Co do samego tekstu: no, w końcu mogliśmy poznać aspiracje intelektualne Piotra! Wcześniej nie znaliśmy go od tej poetyckiej strony. Trochę u mnie zaplusował, choć jego korespondencja z Kopertą wydaje mi się raczej grafomańska. Natomiast dziwię się Elżbiecie, że bardziej nie protestowała, gdy jej partner postanowił spotkać się z Miodowłosą. Mogłaby chociaż podjąć walkę w obronie swojej wyłączności!

Samo spotkanie w jakimś stopniu powiela schemat znany już z poprzednich rozdziałów. Dziewczyna nie chce, ale tak naprawdę chce – a Piotr musi to chcenie wydobyć poprzez upartą sugestię, zdobycie psychicznej przewagi i ostrożne operowanie siłą fizyczną. W tym wypadku schemat przełamuje fakt, że nie o seks chodzi, przynajmniej nie tylko o to. Tak czy inaczej, gość znowu triumfuje, choć przeżył w trakcie zmagań chwile zwątpienia i słabości.

Scena w samochodzie jest naturalistyczna i dobrze. Widać, że Autor nie gustuje w mdłych romansach, gdzie bohaterki pachną jedynie różami. Fizjologia pełną gębą, bez przemilczeń oraz niedomówień – wrażenie wzmocnione jeszcze przez samego Piotra, który najwyraźniej gustuje we wszelkich wydzielinach kobiecego ciała i nic go nie przeraża. Doceniam taki sposób pisania, realistyczny aż do bólu. Niesie z sobą odświeżający efekt, nawet jeśli czasem lekko mdli podczas lektury 🙂

Po namyśle, rozważywszy wszystkie za i przeciw, stawiam notę najwyższą. Jest to pierwszy rozdział Elżbiety, który tak oceniam. Po tym opowiadaniu znać rękę profesjonała, nawet jeśli akurat pracuje on pro publico bono.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Ach, byłbym zapomniał! Dodatkowe brawa należą się za nawiązanie do "Zakochanego kundla" Disneya. To był film! Do dziś uśmiecham się na wspomnienie sceny we włoskiej restauracji.

M.A.

Dziękuję za komentarze wytrwałym czytelniczkom i czytelnikom.
Kolejna część Elżbiety zapewne pojawi się, a potem nie będę już nadwyrężał cierpliwości gości najlepszej strony erotycznych opowiadań.

Megasie,
Koresponencję bohaterów można uznać za grafomańską, idiotyczną czy jakkolwiek. Pewna znana nam obu krytyczna recenzentka przeczytała całość oryginalnej wersji tekstu i uznała, mimo swojej wytrwałości i przychylności, iż trzy listy Piotra w oryginale to stanowcza przesada i nie do przejścia dla normalnego czytelnika, więc dwa dużo obszerniejsze e-maile po prostu wyciąłem przed publikacją. Mimo, iż mam do tej grafomanii, jak powiadasz, duży sentyment.
Niezwykłość dzielenia się dwojga ludzi niemal strumieniami swojej świadomości zniknęła z tekstu, a to naprawdę unikalne zjawisko i unikalny dialog i na dodatek występujący w przyrodzie, a nie zmyślony od a do z, niemniej autor nie musi się wszystkim dzielić. Powinien ograniczyć się do tego, co zainteresuje czytelnika, które to samoograniczenie niedoskonale próbuję wprowadzić w życie.

Nie wiem, o jakich schematach mówisz, Megasie. Wydaje się, że każdy fragment "Elżbiety" jest o czymś innym (owszem seks występuje w każdym), a zdobywanie twierdzy ma miejsce tylko w Miodowłosej. Nie wiem też skąd bierze się u wszystkich pogląd, że bohater jest zbereźnikiem, podrywaczem, satyrem, itp. Wnioskowanie tylko na podstawie różnicy wieku dzielącej kochanków dowodzi ulegania stereotypom. 🙂

Jeszcze raz dziękuję.

P.S. Nawiązywałem bardziej do "101 Dalmatyńczyków" ale "Zakochany kundel" to nawet lepszy przykład sceny, którą cytuję w tekście. 🙂 "Kundla" faktycznie też kiedyś oglądałem, ale to Dalmatynki utkwiły mi mocniej w pamięci.

Karelu,

pisząc o schematach chodziło mi o motyw, który już wykorzystywałeś w poprzednich częściach cyklu – główny bohater bardzo czegoś pragnie (czy to seksu w przebieralni, czy to stemplowania w samochodzie) i robi wiele, by przekonać do tego swą niechętną z początku i wzbraniającą się partnerkę. Dochodzi do starcia woli. Oczywiście wygrywa Piotr. Nie jest oczywiście niczym złym powtarzać sprawdzone już rozwiązania fabularne. Po prostu stwierdziłem, że pewien schemat istnieje.

Co zaś się tyczy bohatera-zbereźnika, podrywacza i satyra, powiedziałbym raczej, że jest zbereźnikiem i libertynem. Twierdzę to na podstawie jego zachowań, otwartości na niektóre, dla wielu obrzydliwe kwestie (zwłaszcza związane z wydalaniem), sposobu myślenia itd. A różnica wieku między nim a kolejnymi dziewczynami może nie jest sprawą decydującą, ale jednak coś nam sugeruje.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

No, nie wiem, Megasie.

Piotr i Elżbieta uzgadniają swoją relację „na próbę” w rozmowie przy kawie. To związek z rozsądku. Obie strony chcą wypełnić pustkę w swoim życiu. Nie ma tu egoistycznej obustronnej eksploatacji pod pozorem namiętnych uczuć. Nie ma też na ogół szastania kasą człowieka dostatniego przed cienko przędącą małolatą. Facet jest po prostu opiekuńczy. Prezentami niewiele zyskuje, bo wszystko i tak jest mu dane. Chyba nie czytałeś dokładnie i dajesz się ponieść stereotypowym ocenom. To, że w przymierzalni, mężczyźnie akurat uderza testosteron do głowy, to jeszcze nie powód, aby przypisywać mu inne etykietki o pejoratywnym wydźwięku. Dziewczyna nie jest niewiniątkiem i gotowa jest iść znacznie dalej niż odważa się czynić bohater (co tu i ówdzie sugeruję).
A co do drugiej „ofiary”. Bohater miał z nią wirtualną, bardzo emocjonalną i bliską relację. Takie relacje się zdarzają, jeśli strony w realu cierpią na duże deficyty w związkach (albo jest tych związków brak). Ta relacja nie jest tu może bardzo dokładnie opisana [autocenzura tudzież interwencja znanej nam recenzentki]. Niemniej pozwala bohaterowi „wyhasać się intelektualnie”, bo rozmówczyni jest mimo młodego wieku doskonałym partnerem do wirtualnej rozmowy. Więc gdy spotykają się w realu, wiele emocji, oczekiwań nieuświadomionych ale podskórnie zgromadzonych (przez dziewczynę bardziej niż przez bohatera) nagle się uzewnętrznia. Inna geneza obu erotycznych incydentów. A że bohater ma nieco dominujący charakter i jak już krew mu uderzy do głowy(?) śmiało i stanowczo podąża do celu? To już cecha osobnicza, nie związana z wiekiem, statusem itp. Efekt ewolucji osiągnięty przez miliony lat.
Dzięki za tę dyskusję, Megasie.
Karel

Cały cykl bardzo mi się podoba, bardzo…

W tej części, jak stwierdził Megas, momentami lekko mdli, ale i tak nie można się od tekstu oderwać. Co mnie zdziwiło, to mimo wszystko zgoda Elżbiety na spotkanie (choć co byłoby, gdyby jej jednak nie wyraziła?), a nawet jej odważne propozycje seksu grupowego, choć rzucane niby żartem (a co byłoby, gdyby Piotr na nie przystał – ciekawe, czy by się odważyła).
Nie bardzo mi to pasuje do obrazu Elżbiety, który stworzyłam sobie, jak zapewne każdy czytelnik, w wyobraźni. Ale z drugiej strony – czemu postać miałaby nie zaskoczyć na pozór nie przystającymi do jej osobowości poglądami?

A z Piotra jest dobry strateg!

Mdłości Megasa możnaby łatwo uniknąć. Nie mam obsesji nt. pisania ultrarealizmu. Lubię i cenię Zolę, ale nie na tyle, aby go prześcigać. Niemniej założyłem sobie pewną misję maleńką, przejściową, a nie dożywotnią, aby pokrzewić nieco „nieidealistyczną” wersję erotyki czyli taką, gdzie nie zawsze jest pożądanie, nie zawsze jest spełnienie, nie zawsze jest pięknie i pachnąco. Bohaterowie (mam na myśli głównie bohaterki) nie są piękne i idealne. Mają czasem jedną wybitną cechę (piękne piersi albo niezwykle jędrne pośladki), ale reszta zwykła jest i przeciętna. Owszem ideał gdzieś w tle miga (uważny czytelnik może snuć domysły), ale historia ideału jest rozwinięta poza fragmentem, który podrasowałem erotycznie na potrzeby NE.
Dobrym wyjaśnieniem części mojej maleńkiej, przejściowej misji jest artykuł, który przypadkiem natrafiłem w sieci. Nie znam tej pani, ale pisze ona niektóre zdania, jakby wydarła je spod mojego własnego pióra (tfu, klawiatury). Dla ciekawych załączam link.
http://ja-mlodapolka.blog.pl/2013/03/18/kobieta-tez-czlowiek/

Zaskakująca zgoda Elżbiety na spotkanie partnera z potencjalną rywalką. Owszem, przyjmuję uwagę znawczyni kobiecej duszy i przemyślę, co by zmienić/uzupełnić, aby takie wątpliwości czytelnika się nie rodziły. Dzięki za uwagę, Miss.

Seks grupowy? Wspominam „gdzieś, coś, jakoś”, że Elżbieta uwielbiała oglądać porno ze scenami zbiorowymi. Zdarzają się kobiety „łase” na seks, a jednocześnie pełne lojalności i przestrzegające zasad. Staram się przedstawić w ten sposób Elżbietę i sądzę, że mi się to uda, aczkolwiek fragment, który zna czytelnik NE nie jest kompletnym obrazem bohaterki.

Piotr nie jest dobrym strategiem w życiu prywatnym. Jest raczej wiecznym „szczylem”. Był takim na początku dojrzewania i takim pozostał w wieku dojrzałym. Takim go opisuję. Może jeszcze dorośnie, ale to wymaga „kuracji wstrząsowej”. Która – owszem – wydarzy się, ale w nieerotycznej scenerii.

Jak już pisałem, cenię sobie Twe skłonności do realizmu, Karelu. Nawet jeśli czasem sądzę, że zbyt daleko jedziesz, to jestem pod wrażeniem Twych pomysłów i opisów. Tak więc to nie jest zarzut – nawet jeśli moje 'mdłości' mogły być tak odebrane.

Cykl "Elżbiety" uważam za bardzo cenny element w ofercie Najlepszej Erotyki. Myślę natomiast, że nieco traci z uwagi na fakt, że jest "wykrojony" z szerszej, mainstreamowej historii, przez co Czytelnikom brakuje kontekstu i muszą się domyślać wielu rzeczy z rozproszonych, dalece niekompletnych uwag i aluzji.

Cieszę się, że dostrzegasz wady Piotra i trochę żałuję, że nie dane nam będzie zobaczyć "kuracji wstrząsowej",która trochę postawi go do pionu. Ale dobrze przynajmniej, że jakaś będzie, myślę,że bardzo mu się przyda 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Nie wiem, czy traci, że "wykrojony', Megasie. Gros czytelników przychodzi tu po co innego i nie jest zainteresowane historiami, jakie ja piszę.

Bohater ma wady, co słusznie zauważasz. Ma je takie, jakie nadał mu bóg, czyli autor. Wstrząsów już przeżył w życiu sporo. Tych, zgotowanych przez los. Natomiast najgorsze są wstrząsy, których winę przypisujmy sobie sami. O takim wstrząsie myślę. Biedny ten Piotruś 🙂

Karelu odkryłam Cię na nowo, choć znowu pełna jestem sprzecznych uczuć w związku z twoim tekstem;)
Od pomruków zadowolenia, których byłoby więcej, gdybyś rozwinął napomknienie tylko sceny w aucie, przez głośny śmiech – do pełnego zniesmaczenia.
Co do owego niesmacznego właśnie naturalizmu: brawo. Jest zawstydzający ale w bliskiej relacji rodzi prawdziwą otwartość. Nie ma nic gorszego niż facet higienista.

Eteryczna, pachnąca mlekiem i miodem dziewica w zderzeniu ze słowami: cipa i wyruchać – nie łączą mi się w żaden sposób. Generalnie nie lubię słowa: ruchać, chociaż: pierdolić już tak, ale to subiektywna uwaga.
Piątka.

Słowa cipa i wyruchać są słowami, które są chwilowo utracone i zdeptane przez modę na słowa: cipka, cipeczka, kochać, uprawiać seks. Mam nadzieję, źe te drugie wrócą na swoje podrzędne miejsce, na co zasługują, a słowa stare i jare odzyskają przychylność tłumu.

Wiki,
Dzięki za wizytę i kilka słów nt. tekstu, który osiadł na mieliźnie z dala od głównego nurtu.
Pozdrawiam,
Karel

Jeszcze nie czytałem samego opowiadania, ale odniosę się do komentarzy [ktoś już tak robił;]

Słowa wulgarne vide wyruchać, pierdolić etc są w mojej opinii uzasadnione jeśli wynikają z kontekstu, klimatu, nastroju opowiadania. Jeśli padają z głupia frant – są jedynie wulgarną grafomanią.
Cipka, cipeczka, kwiat rozkoszy, skarb – to infantylizm – jeśli jest adekwatny i wynika ze stylu, jestem w stanie zaakceptować. Ale tylko wtedy. Z kolei rzucanie na lewo i prawo ruchaniem oraz pierdoleniem jest niechlujstwem i brakiem dojrzałości językowej. Słowa nie funkcjonują w oderwaniu od kontekstu kulturowego. I to, że lubimy słowo kutas albo ruchać nie oznacza, że ich użycie jest uzasadnione.

Wulgarne, niewulgarne. Słowa ludu i słowa tych, którzy uważają się za lepszych od podłego ludu.
Więcej mi się nie chce o wulgarności mówić. Zwłaszcza, że w Wikipedii takoż stek bzdur czytam. Np. o pogardzie.

Najważniejsze jest znaczenie słowa.

Co jest złego w słowach ruchać czy pierdolić? Nic. Jeno kontekst czynności może być lepszy i gorszy. Ruchaniem można krzywdzić w jednej sytuacji, w innej jebaniem można uszczęśliwiać.
Z powodu narzuconych stereotypów przy wszelkich słowach opisujących czynności seksualne pojawia się u tzw. kulturalnego człowieka zawahanie. Nie pojawia się ono, gdy padają bardzo kulturalne słowa: zabijać, kraść, kłamać, obmawiać, itp. Wot, kultura u tych kulturalnych ludzi.

Odzwyczajaj się, kulturalny Barmanie, proszę, od dzielenia słów erotyki na wulgarne i niewulgarne chociaż tutaj. Na NE powinna królować wolność formułowania erotycznych i około-erotycznych opisów.

Każdy odwyk to proces długi i bolesny. Mam nadzieję, że od czasu do czasu ktoś lub coś Cię znieczuli.

Z poważaniem,
Karel

Karel… pierdolisz…;)

W sprawie tego teksu napisałem już sporo, więc teraz dodam tylko tyle – fajnie, że starsze opowiadania też otrzymują swoją dozę uwagi i są komentowane, a nawet dyskutowane. Bardzo mnie to cieszy!

Mam nadzieję, że dzięki komentarzom i poleceniom uda się wydobyć z zapomnienia jeszcze niejedną perełkę!

Pozdrawiam
M.A.

I co ja mam teraz z Tobą Karelu zrobić? Przenicowujesz moje wyobrażenie o Twoim bohaterze, czuję się zrobiona w trąbę. I to po dwakroć. Mam nadzieję, że Smok niebawem wyprodukuje swój wykład dotyczący odbioru tekstu przez pryzmat doświadczeń czytelnika, który zapowiedział. Bo właśnie mam dylemat co z tym tekstem zrobić.

Zacznę, od mało popularnej postawy, otóż nie dziwi mnie nijak postawa Elżbiety w kontekście trzeciej osoby w związku. Ani jako tej trzeciej równoległej, ani jako trzeciego wierzchołka trójkąta. Osobiście uwielbiam zapach innej kobiety na mężczyźnie, działa na mnie wyjątkowo stymulująco. Bardziej nawet niż trójkąt żywy ponieważ zapach jest genialną pożywką dla wyobraźni. I smak. Tu więc masz ode mnie wielgachnego plusa za propagowanie takiej postawy bohaterki. Jest takie porzekadło, niezbyt intelektualne ale wyjątkowo obrazowe – „nie ma się co obruszać, nie mydło, nie wymydli się”.

Z Piotrem sprawa nie jest taka prosta, jak mi się wydawało na początku. Zaczynam doceniać jego postawę konesera, konsekwentnie poszukującego swoistego ideału (czymkolwiek rzeczony ideał by nie pachniał ;)). Precyzja godna niemal naukowca, taki model szkiełko i oko przed chucią w czystej postaci. Choć od tej strony nie dał mi się poznać w poprzednich odcinkach.

Absolutnie głęboki pokłon wykonam pod adresem intelektualnego wyhasania i rozmowy na poziomie meta abstrakcji, językiem, który tylko dwoje interlokutorów rozumie. Kiedy rozmowa na cztery ręce jest dziełem stworzenia. Świat, który tworzy jest absolutnie unikalny. Fakt, tu znowu przemawia przeze nie doświadczenie takiej sytuacji, ale zdecydowanie polecał. Choć ja taką aktywność określam mianem nurzania się w słowach a nie hasaniem. Żeby pokazać jak bardzo można wynieść samoświadomość takiego wykreowanego świata przytoczę taką sytuację z własnego doświadczenia – kiedy w czasie takiego właśnie intelektualnego nurzania się w słowach chcieliśmy z interlokutorem wtrącić cokolwiek, co dotyczyło świata rzeczywistego pisaliśmy to… kursywą. Takie tam didaskalia ;).

Całkiem mnie rozsmarowałeś użyciem pieczątek! Raz – lubię używać przedmiotów aseksualnych w erotycznych kontekstach. Dwa – mam słabość do znaków na skórze (wszelakich). Trzy – irracjonalność sytuacji wyborna!

Reasumując – nie spodziewałam się ani jednego z epizodów, które zapisałeś. Nie spodziewałam się takiego kierunku ewolucji osobowości bohaterów. Generalnie zaczęłam czytać bardziej z obowiązku niż potrzeby (głównie spodziewając się, że z Piotrka wyjdzie nie mniej ni więcej tylko pussy. Więc zaskoczenie tym większe. I pozytywne. Daję maksa w gwiazdkach – zasłużyłeś!

zooza

Cóż!, droga zoozo. Fragmenty są częścią większej całości, gdyby czytać całość zapewne nie doszłoby do – jak piszesz – przenicowania wyobrażenia o bohaterze i takiej huśtawki ocen (bo w komentarzu do kolejnej części podkreślasz, że pozytywny nastrój z tej części prysł).
Komentując postawę bohaterki. Jej stosunek do związków jest mimo wszystko nietypowy. Dziewczyna z zabitej dechami wioski, wyemancypowała się ponad poziom polskiej „dulszczyzny”, która nadal panuje na niemal wszelkich frontach obyczajowo-społecznych ( np. stosunek do wszelkich odmieńców seksualnych, religijnych, kulturowych).
„Z Piotrem sprawa […] Zaczynam doceniać jego postawę konesera„
Hmm. Zastanawiające. Skąd wywodzisz taki pogląd? Nigdy nie miałem intencji, aby przedstawiać bohatera jako szczególnego znawcę kobiet. Nawet wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, że intencji przed spotkaniem z Moniką nie miał klarownych. Przydarzyła mu się intelektualna wirtualna przygoda. Jej finał w realu zaskoczył poniekąd oboje uczestników. Takie wirtualne relacje zdarzają się rzadko, ale się zdarzają. Coś o tym wiem.
Historia z pieczątką to oczywiście efekt fascynacji wyniesionej z kina czechosłowackiego. Mam w pamięci utrwalone obrazy przynajmniej z trzech filmów – to jest kino o urzekających pomysłach „infantylnej erotyki”. Nie znam takiego drugiego. Zrealizowałem swoją fantazję w postaci epizodu w tekście, a bohaterowie są posłusznymi wykonawcami.
Dziękuję za przedstawienie w tak wyczerpujący sposób swoich odczuć z lektury,
Uśmiech,
Karel

Styl, słownik, prowadzenie historii – jak zawsze u Ciebie – bez zarzutu. I jestem pełna zachwytu, choć nie muszę zgadzać się z wymową tekstu.
Pozwolę sobie jednak nie zgodzić się z tezą, iż Piotr „intencji przed spotkaniem z Moniką nie miał klarownych”. Przygotował książkę (ok, argument słaby), pieczątkę (skoro fantazja podpowiadała mu odbicie jej na pośladku, planował uwiedzenie, bo jak inaczej dobrać się do nagiej skóry pupy bez rozdzienia dziewczęcia?), i wreszcie świeżo nasączona poduszeczka z tuszem. To był czyn popełniony z premedytacją.

Napisz komentarz