W służbie Jej Królewskiej Mości 1/2 (Foxm)  3.65/5 (18)

17 min. czytania

Kaplica Henryka VII w opactwie Westminster była wypełniona po brzegi. Najważniejsi oficjele Zjednoczonego Królestwa karnie stawili się na uroczystości. Królowa, ubrana w ceremonialną purpurową szatę, z bogato zdobioną srebrną koroną na głowie, obserwowała wydarzenia ze swego miejsca w rogu sali. Na podwyższeniu, do którego prowadziło kilka drewnianych schodków, zastępował matkę Książę Walii. To właśnie następca tronu, również na tę okazję przyodziany w dostojne szaty, wpinał ordery w klapę kolejnym odznaczonym.

Order Łaźni jest czwartym co do ważności brytyjskim odznaczeniem. Jego otrzymanie równoznaczne jest z nabyciem prawa do posługiwania się tytułem szlacheckim.

Nowi kawalerowie uhonorowani odznaczeniem są zazwyczaj powszechnie znani i poważani. Zasługi tych ludzi są szeroko opisywane przez prasę na wiele tygodni przed wyprawioną z pełną pompą uroczystością. W zasadzie nie zdarzają się sytuacje, by wśród odznaczonych znalazł się ktoś budzący wątpliwości.

Tego roku zdarzył się jednak precedens.

Wszyscy dziennikarze odbili się od grubego muru zbudowanego przez rzeczników prasowych Pałacu Buckingham, Ministerstwa Obrony i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Oficjalne uzasadnienie, podane do publicznej wiadomości, było nader lakoniczne.

Równie nietypową praktyką było przyśpieszenie rozpoczęcia dekoracji o trzydzieści minut. Członkowie Rodziny Królewskiej podlegali wszak ustaleniom opracowanego wiele miesięcy wcześniej terminarza. W efekcie tego niestandardowego wybiegu następca tronu wpiął Order Łaźni klasy komandorskiej w klapę marynarki świeżo upieczonego szlachcica zupełnie bez rozgłosu, w obecności ledwie setki starannie wyselekcjonowanych świadków.

Nie wykonano nawet pamiątkowego zdjęcia. Mężczyzna przez trzy godziny stał w jednym z ostatnich rzędów i starał się unikać sumiennie wypełniających swoją pracę fotoreporterów. Czynił tak wyłącznie dla zaspokojenia wyrobionego przez lata nawyku.

Był pewien, że uwiecznią go ledwie na kilku fotografiach. Nawet na goniących za zyskami żurnalistów mieli swoje sposoby. Wysoko postawione osoby w redakcjach najważniejszych mediów świetnie rozumiały potrzebę ochrony brytyjskiej racji stanu. Owo zrozumienie było oczywiście pogłębione przez odpowiednio częste zastrzyki gotówki.

Moja pierwsza i ostatnia chwila w blasku reflektorów, pomyślał z przekąsem, a jego prawe kolano zostało porażone kolejnym atakiem rwącego bólu.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że ludziom jego pokroju wręcza się medale u schyłku kariery. Odsyłano go na emeryturę, na otarcie łez dając kawałek metalu z wyrytą nań dewizą: Służę.

I służył, przez trzy i pół dekady, choć świadomość jego prawdziwej roli miało ledwie kilku z dostojników obecnych w kościele. Do tego grona zaliczali się niewątpliwie królowa, książę, premier, minister obrony oraz szef MI6.

***

– Omega wbrew swojej nazwie nie oznacza końca. Chyba że jako koniec rozumiecie państwo zmierzch wszystkich obecnie stosowanych metod szyfrowania. Omega jest początkiem. Początkiem nowej ery, jeśli chodzi o zabezpieczanie wrażliwych informacji. Już wkrótce Pentagon, Departament Stanu i brytyjskie Ministerstwo Obrony ustawią się w długim szeregu chętnych. Chętnych sięgnąć ku przyszłości.

Szumna zapowiedź nie wywarła piorunującego wrażenia na trójce mężczyzn będących reprezentantami trzech instytucji wymienionych przez prelegenta.

 – W Q Branch Technology wierzymy, że dynamicznie zmieniająca się sytuacja na świecie uprawnia nas do zapewnienia pewnym graczom przewagi nad innymi. Pozwólcie, że zademonstruję…

Trzydziestokilkuletni informatyczny geniusz o czarnych kędzierzawych włosach i bladej cerze, na której wciąż utrzymywały się ślady po trądziku, zaczął krążyć po sali konferencyjnej. Prezes jednej z najprężniej rozwijających się firm w sektorze nijak nie dopasował się stylem ubioru do wysokich standardów Windsor Atlantica Hotel. Miał na sobie białą koszulkę z krótkim rękawem, przyozdobioną logo londyńskiego Arsenalu, modnie poprzecierane jeansy i jaskrawo czerwone tenisówki z białymi sznurowadłami.

Kiedy wpadał w ten rodzaj monologu, w jaki potrafią wpaść tylko specjaliści, będący jednocześnie pasjonatami danej dziedziny, machinalnym gestem poprawiał ułożenie okularów w czarnych prostokątnych oprawkach na czubku nosa. Od czasu do czasu przerywał prezentację, by zwilżyć usta kolejnym łykiem Earl Greya.

– Panowie, rozpoczął się nowy wyścig zbrojeń, to niezaprzeczalny fakt. Tylko od waszej elastyczności zależy, czy przystąpicie do niego, mając kilka długości przewagi. Waszą przewagą będzie najdoskonalszy system komunikacji, jaki wynalazła ludzkość. System oparty na algorytmie Omegi.

Po ostatnim nadmiernie wyszukanym zdaniu Q nie doczekał się owacji rozentuzjazmowanych tłumów. Nie otrzymał nawet uprzejmych braw – przedstawiciele trzech potężnych ograniczyli się do uprzejmego pokiwania głowami. Q wziął więc ostatni łyk herbaty i smętnie powlókł się do hotelowego baru, nie pożegnawszy się z tą bandą ignorantów.

O tej porze w lokalu nie było żywej duszy.

– Sex on the Beach – mruknął w stronę barmana i oddał się rozmyślaniom. W zasadzie wykonał powierzone mu zadanie. Zgodnie z zaleceniami centrali. MI6 życzyło sobie, by dokonał dyskretnej prezentacji największego osiągnięcia brytyjskich inżynierów od trzech dekad. Ostatnie dwa tygodnie spędził, przygotowując każdy drobiazg swego wystąpienia.

Niestety, audytorium okazało się mało wdzięczne.

Q był jednak zupełnie pewien, że jego wynalazek zostanie wdrożony, a decyzje zapadną wysoko ponad głowami tych trzech ignorantów z sali konferencyjnej. Młody geniusz pogratulował sobie uporu, z jakim dążył do tego, by to Rio było areną dla prezentacji. Początkowo Londyn proponował jakieś zapomniane przez Boga i ludzi zadupie w Estonii.

Zaczął się nawet zastanawiać, czy starczy mu czasu na odwiedzenie ulubionej plaży w mieście. Ipanema położona w bezpośrednim sąsiedztwie najbogatszej dzielnicy Rio przyciągała szukających słonecznych kąpieli celebrytów, polityków i sportowców. Czasem trafiały się też modelki, które wcześniej poznał dzięki rozkładówkom. Ach, te modelki… Wraz z marzeniami pojawiły się jednak wątpliwości. Odkąd Q sięgał pamięcią, jego ulubioną aktywnością fizyczną była jazda na obrotowym fotelu po wielkim jak hangar lotniczy laboratorium. Jego chudy, mizerny tors z pewnością nie zrobi na nikim wrażenia. Zganił się w duchu po raz nie wiadomo który, że jego karnet na siłownię od miesięcy leżał na spodzie najrzadziej otwieranej szuflady biurka.

– Cześć, przystojniaku!

Zaskoczony Q odwrócił się, szukając adresata tych słów.

Na hokerze obok siedziała ciemnooka dziewczyna o smagłej cerze i długich, pofalowanych włosach. Spoglądała wprost na niego i cały czas się uśmiechała, prezentując rząd równych białych zębów. Q złapał się na tym, że gapi się prosto w jej śmiały dekolt. Dziewczyna zdawała się zupełnie nie zwracać na to uwagi. Założyła nogę na nogę, odsłaniając wcięcie w śliwkowej sukience, na wysokości uda. Uwodzicielsko zatrzepotała rzęsami i nawinęła pukiel swych czarnych włosów na długi palec wskazujący, zakończony pomalowanym na czerwono paznokciem.

– Co pijesz? – zapytała i natychmiast dodała, wyciągając rękę w jego kierunku. – Afaf.

W tłumaczeniu z arabskiego jej imię oznacza dziewictwo, uprzytomnił sobie Q, walcząc z narzucającymi się skojarzeniami.

– Dla pani to samo.

– Turystyka czy praca?

– Praca, nudna konferencja.

– Z zakresu?

Nie miał pojęcia, dlaczego ta atrakcyjna dziewczyna z minuty na minutę wydaje się być nim coraz mocniej zainteresowana.

– Jestem inżynierem oprogramowania – sformułował ostrożną odpowiedź.

– Brzmi ciekawie. – Tembr głosu Afaf stał się nagle dużo niższy i bardziej zmysłowy.

– Dla laika to nudny temat. Za to wszystkich śmieszy dowcip o tym, ilu programistów potrzeba do wkręcenia żarówki…

Godzinę później Q Branch nie miał już żadnych wątpliwości, że imię tej kobiety niedokładnie opisuje rzeczywistość.

– Chcę, żebyś zaciągnął mnie do swojego pokoju – szeptała mu do ucha. – Ściągnął ze mnie sukienkę… Zrób ze mnie swoją dziwkę, chcę twojego twardego kutasa między udami. Masz mnie porządnie przerżnąć. Ona… Ona jest taka wilgotna. Tak bardzo spragniona…

Oszołomiony kilkoma szybkimi drinkami chwiał się na nogach, ale podążał wiernie za tajemniczą nieznajomą. Tak dotarli do jego pokoju. Jeszcze przed zamknięciem drzwi pocałował ją długo i łapczywie. Teraz się zacznie, pomyślał, gdy zdecydowanym ruchem pchnęła go na łóżko. Palce Afaf odnalazły klamrę paska. Spodnie zjechały w dół.

Z zadowoleniem przyjął szczupłe dłonie głaszczące go po brzuchu. Przyjemne uczucie sprawiło, iż wybrzuszenie w jego bokserkach szybko rosło. Z każdą sekundą pragnął jej coraz bardziej.

Nachyliła się nad nim, błyskawicznie radząc sobie z guzikami koszuli. Chudy tors nie wzbudził jednak jej zainteresowania. Ona chciała więcej, zdecydowanie więcej. Dosiadła go pośpiesznie. Q poczuł przyjemny ciężar na własnych biodrach. Afaf prowokacyjnie otarła się kroczem o sterczącego penisa.

Od najmocniej pożądanego miejsca u złączenia ud oddzielała go bariera w postaci stringów. Obecność materiału drażniła go, chciał jak najszybciej się do niej dobrać. Zwykle jego podboje były podparte przez dopracowane w najdrobniejszych szczegółach plany. Do finału dochodziło najwcześniej po kilku tygodniach czy miesiącach. Jeżeli w ogóle.

Z Afaf wypadki toczyły się wręcz błyskawicznie. Znów go całowała, kręcąc przy tym pośladkami. Świadomie się z nim drażniła.

 – Dziś będzie tak jak ja chcę! Dziś będzie po mojemu. – Jakby na potwierdzenie tych słów, unieruchomiła nadgarstki wynalazcy.

Q nie miał nic przeciwko przekazaniu inicjatywy w ręce kobiety. Życzyłby sobie jednak, by nie ociągała się tak mocno.

– Dobrze – wydukał. – Zrób ze mną, co zechcesz. Jestem gotów.

Zapewnienie wywołało uśmiech na twarzy nieznajomej. Uwolniła jego lewy nadgarstek. Natychmiast skorzystał ze sposobności i sięgnął ku suwakowi na jej plecach. Delikatny, śliwkowy materiał sukienki zsunął się z cichym szelestem, który w uszach programisty był dźwiękiem triumfu.

Jego oczom ukazał się czarny sportowy stanik. Ciemna skóra kusiła, by jej dotknąć, poczuć pod palcami gładkość, uczyć się jej niemal na pamięć. Natychmiast wyobraził sobie, co też skrywa się pod materiałem stanika. Jej piersi nie były tak duże, jak mu się wcześniej wydawało. Był jednak pewien, że będą pasować mu do dłoni. Jakby czytając mu w myślach, Afaf sięgnęła do zapięcia stanika. Piersi, choć mniejsze, prezentowały się kapitalnie. Dwie półkule kołysały się zachęcająco, w rytm jej przyśpieszonego oddechu.

Gdy Q zamknął lewą dłoń na lewej piersi, kciukiem drażniąc niewielki sutek, Afaf zdjęła sukienkę. Delikatny materiał spotkał się z hotelową podłogą. Mężczyzna głośno zaczerpnął powietrza, gdy dziewczyna odsunęła na bok strzęp czarnego materiału, osłaniający kobiecość. Jednocześnie błyskawicznie zmieniła pozycję, siadając mu na udach. Dłoń zanurkowała pod bokserkami, zaciskając się na wzwiedzionym penisie.

Pierwszy dotyk doprowadził go niemal do orgazmu. Miała zdumiewająco sprawne palce. Wystarczyło kilka ruchów wokół napletka, by sprawić mu rozkosz. Nie panował nad swoimi odruchami – kilkanaście długich miesięcy bez kobiety bardzo negatywnie odbiło się na wytrzymałości… Afaf ścisnęła członek u nasady, co pozwoliło okiełznać wymykające się spod kontroli pożądanie.

– O nie, przystojniaku… To jeszcze nie ten moment. Jeszcze nie miałeś okazji zapoznać się ze mną dokładnie… Jak już mówiłam, oczekuję od ciebie porządnego rżnięcia. Przelecisz mnie tak, że długo będę to pamiętać. Ty na pewno tej nocy nie zapomnisz. Obiecuję ci to. Twój piękny, sterczący kutas za moment znajdzie się w raju.

– O tak! Chcę tego!

Dziewica zmieniła się w kobietę upadłą, pomyślał półprzytomnie.

Afaf znów zmieniła nieco pozycję. W pośpiechu opuściła męskie bokserki aż do kostek i skoncentrowała całą swą uwagę na penisie. Przykucnęła nad swym przyszłym kochankiem i głęboko zajrzała mu w oczy.

– Zdejmij je – poprosiła, wskazując na okulary. – Bez nich jesteś jeszcze seksowniejszy.

Spełnił prośbę. Pole widzenia na moment zasnuła mu mgła, zniekształcająca kontury. Ani myślał przyznawać się jednak do swoich kłopotów ze wzrokiem. Teraz liczyła się tylko ona, nic innego.

Przez moment srom tarł o żołądź, do maksimum wydłużając czas oczekiwania. Dziewczyna nabiła się na będącego u szczytu swych możliwości penisa, uginając nogi w kolanach. Wszedł bez oporu. Jej biodra zaczęły falować w nieregularnym rytmie. Czuł się zupełnie jak w tańcu, prowadzony przez partnerkę, która dyktowała właściwe tempo i rytm. Unosiła się na jego członku i opadała. Unosiła się i opadała, a on czuł, że nie mógłby być szczęśliwszy, nawet gdyby trafił wielomilionowy los na loterii.

W pokoju rozległo się ciche klaśnięcie, kiedy zgrabne pośladki zetknęły się z udami. Afaf zaczynała przyśpieszać tempo spółkowania. Oparła dłonie na klatce piersiowej Q, podskakując tak energicznie, że członek wysunął się z niej niemal cały. Tylko po to, by wniknąć w nią jeszcze głębiej. Aż do końca. Galopowała w niesamowitym rytmie. Oboje byli jak w transie. Brytyjczyk nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy jakaś kochanka ujeżdżała go tak długo. Afaf zdawała się wcale nie męczyć w tej pozycji. W końcu całkowicie straciła nad sobą panowanie i zaczęła jęczeć. Wyrażała własne emocje bez odrobiny skrępowania.

Q odpłynął, wilgotne ścianki kobiecości otulały jego penisa w cudowny sposób. Gdyby dano mu wybór, już nigdy przenigdy nie opuściłby tego miejsca. Jego ciało rządziło się jednak własnymi prawami. Zaczął pracować biodrami z równą zawziętością co partnerka. Jego pchnięcia były krótkie i niezbyt głębokie. Rozkosz, którą dawał mu każdy ruch, była ogromna. Znajdował się na krawędzi eksplozji. Sekundy dzieliły go od finiszu, gdy Afaf podniosła się gwałtownie.

Mężczyzna przyjął taki obrót spraw z jękiem zniecierpliwienia. Pragnął, by ta cudowna dziewczyna otuliła jego penisa ustami i ssała tak długo, aż wytryśnie. Chciał skończyć w jej ustach. Widok lepkiej białej mazi na jej boskich ustach wryłby mu się w pamięć już na zawsze. Był tego pewien…

– Twoja mała niewydymana kurewka wyssie wszystko do ostatniej kropli – zapewniła jak na zawołanie.

Mężczyzna głośno wypuścił powietrze z płuc, nim zastygł w oczekiwaniu na kolejną porcję przyjemnych doznań.

Afaf nachyliła się ponownie i Q Branch poczuł bolesne ukłucie w okolicy lewego uda. Tajemnicza piękność natychmiast rozpłynęła się jakby skryta za mgłą. Wszystkie mięśnie w jego ciele spięły się w nagłym skurczu. Nawet oddychanie przychodziło z trudem. Osunął się w ciemność.

Kiedy się ocknął, wciąż pozbawiony był zdolności widzenia. Przez jedną, nieznośnie długą sekundę był pewien, że oślepł na zawsze.

– Zdejmijcie mu to. – Głos mówiący po arabsku, zdawał się dochodzić gdzieś z bardzo daleka.

Jakaś przemożna siła szarpnęła jego głowę w tył i ciemność ustąpiła. Chwilę zajęło mu przyzwyczajenie oczu do normalnego funkcjonowania. Siedział na składanym drewnianym krześle, w małym, skąpo umeblowanym pokoju. Jedyne wyposażenie pomieszczenia stanowiło biurko i komputer. Absolutnie nic z tego nie rozumiał.

Najdziwniejsza ze wszystkiego była obecność mężczyzny o ciemnej cerze i wyraźnie zarysowanych kościach policzków. Q czuł pewną obawę, spoglądając w twarz tego człowieka. Jego szare oczy miały w sobie jakiś pierwiastek obłędu. Nieznajomy ubrany był na zachodnią modłę – w biały jednorzędowy garnitur i wypastowane na błysk czarne pantofle.

– Witam pana, panie Branch.

Jego angielski był bez zarzutu, chociaż Q zastanawiał się, czy dobrze zrozumiał sens kilku następnych zdań. Słowa brzmiały w jego uszach jakby żywcem wyjęte z groteskowego koszmaru.

– Wiemy, kim jesteś. Pracujesz dla MI6. Wiemy, że Brytyjczycy opracowali nową, wspaniałą technologię szyfrowania. Ja i moi współpracownicy bardzo chcemy zostać wtajemniczeni w niuanse tego projektu. – Pauza. – Zapewniliśmy panu najlepsze warunki pracy.

Zaszokowany wynalazca nie umiał wykrztusić z siebie słowa. Jego rozmówca najwidoczniej wziął milczenie za próbę stawiania oporu:

– W przypadku odmowy… – zawiesił głos w złowieszczo długiej pauzie. – Będę zmuszony zapytać, którą rzepkę w kolanie lubisz mniej. Na początek.

***

Charakterystyczne „puk” przypominające stłumione kaszlnięcie nie zwróciło niczyjej uwagi. Zamach był idealny. Uderzenie wykonano z chirurgiczną precyzją.

Przez moment wszyscy obecni w pobliżu widzowie z zapartym tchem śledzili trajektorię lotu piłeczki. Jedno było pewne – uderzający mógłby się mierzyć z profesjonalistami. Biała kula o średnicy czterdziestu dwóch milimetrów i sześćdziesięciu siedmiu setnych poszybowała w powietrze.

Sześć sekund niepewności i następujący zaraz potem pełen triumf.

Piłka spadła nie więcej niż pięć jardów od chorągiewki znaczącej dołek numer piętnaście.

– Sukinsyn, skończy w następnym uderzeniu.

Słowa wypowiedziane przez człowieka uchodzącego za osobę numer trzy w opozycyjnej Partii Pracy sprawiły, że odwrócił się od okna. Ani jednym gestem nie okazał, że cała sytuacja go bawi. Politycy… Niektórzy z nich tak bardzo wczuwają się w salonowe wojenki, że nie potrafią o nich zapomnieć, nawet w tak spokojnym miejscu jak London Golf Club. Inna sprawa, że najbliższy doradca obecnego premiera faktycznie był fantastycznym golfistą.

– Panowie. – Makler giełdowy imieniem George delikatnie napomniał towarzystwo zgromadzone w najmniejszej salce klubu.

Tuż przed wyczynem doradcy premiera kwota na stole zaokrągliła się do trzydziestu tysięcy funtów. Ostatni rzut oka na krupiera i już miał pewność. Jeszcze raz wciągnął w płuca papierosowy dym.

Był pewien zwycięstwa, na ręku miał królewskiego pokera. Pięć kart układających się w rzadką kombinację, absolutnie nic nie mogło go powstrzymać. Poczuł delikatne uderzenie adrenaliny. Przyspieszenie pulsu powitał tak, jak wita się starego, dawno niewidzianego przyjaciela. Pozostali gracze instynktownie zdawali się wyczuwać doniosłość chwili.

Wpatrywali się w emerytowanego urzędnika Universal Exports z coraz większym napięciem. Wiedziano powszechnie, że jest hazardzistą nałogowym i doświadczonym. Kiedy pojawiał się przy stoliku w londyńskim klubie, stawki szybowały w górę. Nieczęsto zdarzało mu się przegrywać. Szczęśliwa ręka do kart w połączeniu z umiejętnościami gwarantowały w tym miejscu swoistą estymę. Nie wykorzystywał tego faktu. Poza karcianym stołem nie szukał towarzystwa.

Był raczej typem samotnika. Nie zdarzyło się, by kiedykolwiek zabrał głos w dyskusjach politycznych, które co jakiś czas wybuchały w klubie. Golf również zdawał się nie obchodzić go w najmniejszym stopniu. Koncentrował się wyłącznie na grze. Przychodził do klubu o ściśle określonej porze, dziesięć minut po piątej po południu, zamawiał swojego ulubionego drinka i zasiadał za stołem zasłanym zielonym suknem. Nigdy nie czekał długo, nim pojawili się pierwsi chętni do gry. Wychodził również o ściśle określonej porze – kwadrans po trzeciej nad ranem. Nie odnotowano, by w ciągu sześciu lat, które upłynęły od pierwszej wizyty tego dżentelmena w klubie, coś zakłóciło ów dziwaczny rytuał.

Jeden z kelnerów wyrósł przy stoliku jak z podziemi, w momencie gdy triumfator odsłonił swoje karty i zebrani przy stole mężczyźni jak jeden mąż westchnęli zawiedzeni.

– Sir, telefon do pana. Polecono mi przekazać, że sprawa jest najwyższej wagi. Mam również dodać, iż chodzi o możliwe wahnięcie kursu rubla.

Zwycięzca nie dał po sobie poznać, że usłyszał czy też zrozumiał wypowiedziane tuż przy jego prawym uchu słowa. Zaciągnął się jeszcze raz i zdusił papierosa w kryształowej popielniczce. Wstał od stołu, skinieniem głowy żegnając się z partnerami od pokera. Zanim odwrócił się na pięcie, przelotnie spojrzał na całkiem pokaźny stosik kolorowych żetonów o rozmaitych nominałach.

– Młody człowieku – zwrócił się do posłańca nienaganną oksfordzką angielszczyzną, z lekka tylko doprawianą akcentem zdradzającym szkockie korzenie mówiącego. – Przynieś mój płaszcz i kapelusz, a następnie dopilnuj, by pieniądze zostały zdeponowane na rachunku otwartym na nazwisko Bond… James Bond.

Czterdzieści pięć minut później James Bond wylał się wraz z tłumem pasażerów na peron stacji Vauxhall Cross. Od momentu, w którym podniósł się od pokerowego stolika, w jego głowie trwała gonitwa nieuporządkowanych myśli. Komandor w stanie spoczynku tak mocno odseparował się od otaczającej go rzeczywistości, że dopiero trzecie napomnienie klubowego szatniarza uświadomiło mu, iż zdeponował coś jeszcze prócz płaszcza.

Laska wykonana z drewna o jasnym mahoniowym odcieniu przez ostatnie kilka lat stała się nieodłączną towarzyszką Bonda. Uszkodzone kolano coraz mocniej dawało o sobie znać. Lekarze zgodnie zapewniali, iż tylko obecność tytanowej śruby spajającej obciążone latami więzadła pozwala mu na normalne chodzenie.

Pierwsze od siedmiu lat wezwanie alarmowe ożywiło Bonda tak bardzo, że uznał protestujące bólem kolano za rzecz niegodną uwagi. Musiało się stać coś naprawdę niezwykłego.

Wychodził w tak wielkim pośpiechu, że niemal wpadł na dziewczynę siedzącą na schodkach przed klubem. Ładna blondynka oderwała na chwilę oczy od swojego smartfona. Bond zawstydzony własną nieuwagą przeprosił szybko. Młoda kobieta nie wyglądała jednak na zagniewaną. Kątem oka zaobserwował, że odpisywała właśnie na jakiegoś bardzo długiego maila. Kto w czasach krótkich wiadomości tekstowych pisuje takie elaboraty? Jeszcze raz uchylił kapelusza i pozostawiając zagadkę bez rozwiązania, przyśpieszył kroku.

***

Przez całą drogę uporczywie wpatrywał się w szybę wagonika podziemnej kolejki. W tafli dostrzegał jednak wyłącznie odbicie pokrytej siecią zmarszczek twarzy starca. Po ciemnych lśniących włosach również pozostało tylko odległe wspomnienie. Pewne rozprężenie stanowiące nieodłączny element jego teraźniejszego życia spowodowało, iż dorobił się siwej brody, dodającej mu jeszcze powagi i lat. Oczy pozostały takie jak niegdyś: niewielkie, zawsze czujne, o hipnotyzująco czarnych tęczówkach. Nos, który kilkukrotnie mu łamano, zrósł się dobrze, nie szpecąc całości.

Bond wykrzywił wąskie usta w grymasie niezadowolenia. Jakaś część jego jaźni konsekwentnie nie akceptowała prostej prawdy – dobił do siedemdziesiątki.

Nim dotarł do celu swej wędrówki, nad miastem zgromadziły się ciemne chmury. Nie trzeba było długo czekać na pierwszą falę deszczu. Przeklinając ulewę, Bond zatrzymał się na chodniku przed frontem budynku oznaczonego numerem osiemdziesiątym ósmym. Warstwa mgły błyskawicznie pojawiła się nad wodami płynącej nieopodal Tamizy.

Bond westchnął, bezbłędnie przywołując z pamięci każdy detal wyglądu postmodernistycznego, krzykliwego kloca, który stanowił jaskrawe zaprzeczenie idei dyskrecji właściwej dla Tajnych Służb Jej Królewskiej Mości. On najchętniej nie ruszałby się ze starej siedziby MI6, zlokalizowanej w nierzucającej się w oczy wiktoriańskiej posiadłości, nieopodal stacji Waterloo i fikcyjnego mieszkania Sherlocka Holmesa.

Kiedyś nawet ochrona była czujniejsza, skonstatował. Do przejścia pierwszych dwóch posterunków wystarczyła zacięta mina i pewny chód. Nie zaczepiono go. Kiedy znalazł się w holu wraz z setką pędzących w różne strony mężczyzn i kobiet, wróciły wspomnienia. Prawie żadne z nich nie było dobre. Nie miał jednak sposobności, by podumać nad tym dłużej. Zaledwie stopę przed nim stał około trzydziestoletni mężczyzna z dużym błyszczącym identyfikatorem na piersi.

– Chwileczkę, proszę pana, dokumenty proszę.

Dłoń Bonda nie drgnęła nawet o cal. Skoro dotarł aż tutaj, musiano go prześwietlić promieniami rentgena, czujnikami termowizyjnymi i najpewniej jakimś cackiem, które zaprojektowali w dziale technicznym. Q był niezwykle czuły na punkcie zabezpieczenia kwatery głównej.

– Zadzwoń pod wewnętrzny sto trzynaście.

– Dokumenty, proszę.

– James!

Znał właścicielkę tego głosu. Odwrócił głowę w jej kierunku jak na komendę.

– Dzień dobry, panno Moneypenny – odparł Bond.

Przez trwającą blisko trzy dekady znajomość zawsze zachowywał się wobec niej wysoce profesjonalnie. Postanowił, że i tym razem nie uczyni wyjątku.

Jego własny status w MI6 bez wątpienia nie był taki jak niegdyś. Najdobitniej świadczyło o tym zdumione spojrzenie „młokosa”, który próbował go przed chwilą wylegitymować. W poczcie pantoflowej, jeszcze w czasach aktywnej służby Bonda, krążyła pewna całkiem bliska prawdy opinia: „M się zmieniają, Moneypenny trwa.” Status sekretarki szefa pozostał zatem nienaruszony, domyślił się Bond. Byłby się może nawet uśmiechnął szeroko na tę myśl, gdyby nie pochłonęło go tak mocno taksowanie wzrokiem sylwetki kobiety.

Czas obszedł się z nią zdecydowanie mniej brutalnie. Figurę wciąż miała smukłą, trzymała się prosto. Wydawała się Bondowi nieco szersza w tali niż dawniej, ale za to długości i atrakcyjności nóg mogłaby jej pozazdrościć niejedna znacznie młodsza kobieta. Moneypenny sama tłumiła ten potencjał przy pomocy dobranych ze smakiem, acz nudnych garsonek. Dwóch dorodnych wypukłości na wysokości klatki piersiowej nie sposób było jednak okiełznać tak prostymi środkami. Obfitość biustu sekretarki tylko ubogacała jej niemały wachlarz zalet.

Wzrok Bonda prześlizgnął się po piersiach oraz niezbyt dużym dekolcie koleżanki. W dawnych, lepszych czasach mieli nawet okazję ze sobą pracować. Ich wspólna historia ciągnęła się od Stambułu. W Turcji Moneypenny postrzeliła go przypadkowo podczas akcji. Ten incydent spowodował, że odsunięto ją na stałe od pracy w terenie. Nie miała mu jednak tego za złe – stanowisko sekretarki M bynajmniej nie okazało się zesłaniem. Wiele było między nimi okazji, by wyjść poza ramy koleżeństwa.

Jak choćby w Makau, kiedy jako najbardziej zaufany kurier Centrali przekazała Bondowi informacje, które walnie przyczyniły się do wytropienia Raoula Silvy.

Ten zbuntowany szpieg MI6 stał za kradzieżą listy z nazwiskami agentów państw NATO rozlokowanych na wysokich pozycjach w organizacjach terrorystycznych na całym świecie.

Zastała go w pokoju hotelowym w trakcie golenia. Oddał kurierce M własną brzytwę. Szybko i sprawnie poradziła sobie z usunięciem zarostu, po czym odłożyła ostre narzędzie. Wtuliła się w niego.

Kobieta przylegała ściśle do jego nagich pleców. Pamiętał całkiem nieźle, mimo upływu lat, miękkość i ciepło jej biustu. Kreśliła sobie tylko znane geometryczne układy na jego klatce piersiowej. Była tak blisko, że ciepło oddechu wywoływało u niego gęsią skórkę na karku. Wtedy wystarczyło, by dłonie Moneypenny, tak niewprawne w posługiwaniu się snajperskim karabinem, zeszły niżej. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

Lata świetlne od tamtego przestronnego apartamentu na drugim końcu świata Bond pożałował swego uporu. Ta ciemna skóra, przywodząca na myśl latynoską domieszkę, zawsze go przecież pociągała. Pełne usta sekretarki, w kącikach których zagościły zmarszczki, nawet teraz rozciągnięte były w kuszącym uśmiechu. Jawnie kontrastowały z nimi oczy. Czarne jak noc, pełne niepokoju.

– 007, prowadząc stateczne życie emeryta, mógłbyś wykorzenić nawyk spóźniania się do pracy.

Trzeba się śpieszyć, pojął Bond. Posłusznie podążył za przewodniczką do windy. Moneypenny odgarnęła niedbałym ruchem jeden z pierwszych siwych kosmyków przecinających lśniącą czerń jej włosów i ofuknęła go z wyrzutem.

– Latami nie dawałeś znaku życia. Nawet kartki na święta…

– Panno Moneypenny…

– Już nie panno Moneypenny, a pani Broccoli. Nie dostałeś zaproszenia?

– Musiałem być w rozjazdach. Za nic w świecie bym tego nie przegapił.

– Albo pomiędzy kolejną szklaneczką szkockiej a partią bakarata. Nic dziwnego, że twoje wyniki okresowych badań wątroby przypominają nasz budżet. Nędza i rozpacz!

Bond nie mógł się nie uśmiechnąć, usłyszawszy autentyczną troskę w głosie koleżanki. Jednocześnie zanotował w pamięci, iż musi złajać swego osobistego lekarza, który najwyraźniej figurował na liście płac MI6.

– Pan Broccoli musi być przeszczęśliwym mężczyzną. Prześlę mu spóźnione, ale szczere gratulację – zapewnił Bond, gdy drzwi windy rozsunęły się cicho.

– Widzisz James, nic nie jest stałe. Diamenty są wieczne, ale one stanowią wyjątek. Taki rozmiłowany w stanie kawalerskim indywidualista jak ty może mieć pewne trudności ze zrozumieniem potrzeby posiadania stałego związku.

– Zrobię co w mojej mocy – zapewnił James Bond, uśmiechając się do niej. – Któregoś dnia porównamy notatki.

– Idź już. Czeka na ciebie.

I poszedł, nawet się nie obejrzawszy, gdy przekraczał próg gabinetu M.

Moneypenny popatrzyła tęsknie za 007. Wystarczyło, że obdarował ją jednym uśmiechem takim jak kiedyś… Pod stateczną mężatką, która jakiś czas temu przekroczyła pięćdziesiątkę, zmiękły kolana. Cholerny James Bond!

Przejdź do kolejnej części – W służbie Jej Królewskiej Mości 2/2

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Muszę przyznać, do przeczytania opowiadania skusiło mnie zdjęcie tego jakże statecznego dżentelmena. Nie zawiodłem się, niemal żałuję, że zaplanowałaś tylko dwie części. Świat opisałaś z niezwykłą plastycznością, co pozwala na utożsamienie się z postacią. Zresztą, trudno byłoby się nie utożsamić z jednym z najbardziej znanych tajnych agentów ;). Jestem bardzo ciekaw tego co będzie dalej. Wiem, że narzekam o jedną część za wcześnie i moja opinia może się wydać nieco wygórowana, ale z pewnością czytelnicy NE nie narzekaliby widząc tego typu dłuższą serię w Twoim wykonaniu. Ja z pewnością przeczytam to opowiadanko jeszcze kilka razy. Ot..dla odświeżenia klimatu agenta 007. Pozdrawiam, Celt.

Hmm… Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to Foxm jest chłopcem 😀

Jeśli tak, to naprawdę przepraszam za faux pas.. nie zamierzałem nikomu uchybić ;). Pozwolę sobie usprawiedliwić ten karygodny błąd późną porą. :D. Celt.

Witaj, Celcie!
Dziękuję Ci za pierwszy komentarz pod moim nowym tekstem. Absolutnie nie ma się czym przejmować, literówki zdarzają się każdemu. Myślę, że z punktu widzenia odbiorcy nie ma większego znaczenia płeć autora tekstu.

Sean Connery to jest klasa sama w sobie, niezależnie od ujęcia. Cieszę się, że moja decyzja o tym, by zilustrować tę część fotografią znakomitego aktora dała efekt.Wśród słusznie i niepodzielnie panującej golizny na NE to zdjęcie zdecydowanie się wyróżnia.

Fakt, możliwość kreowania losów swych literackich ulubieńców to wielka frajda. Ja stworzyłem już drugi fanficion w swojej karierze. Bawiłem się wybornie, ale zdecydowanie nie zamierzam otwierać kolejnej serii.
Mam własne, w pełni autorskie projekty, które będę w miarę możliwości sukcesywnie rozwijać.

Na pocieszenie powiem, że druga część jest dość obszerna, więc moi Czytelnicy nie powinni mieć powodów do narzekań. W bliżej nieokreślonej przyszłości stworzę pewnie coś w kategorii fanficion.

Czytaj, ilekroć tylko masz życzenie. Świadomość, że mój tekst jest wart powtórnej lektury jest dla mnie, jako Autora niezwykle przyjemna.

I na koniec oczywiście podziękowania należące się Megasowi Alexandrosowi. Jego korekta jak zwykle była bardzo sprawna i wielce pomocna. Nasza współpraca liczy sobie już 15 opowiadań. To spora liczba, debiutując 2,5 roku temu na łamach Dobrej Erotyki nie spodziewałem się, że kiedykolwiek uda mi się dobić do tej liczby.

Świętując ten swoisty jubileusz chyba będę musiał usunąć z prezentującej mnie notatki w dziale o "O Nas" zdanie, które przedstawia mnie jako początkującego.:)
Kłaniam się, dziękując za komentarz.

Foxm

Opowiadanie super, bardzo mi się podoba, ale muszę czepić się szczegółów, za co z góry przepraszam 🙂
Jakim cudem stacja Waterloo jest w pobliżu Baker Street (fikcyjnego mieszkania Sherlocka Holmesa)? Przecież to z 15 minut jazdy metrem, a z godzinę na piechotę.
Stacja kolejowa przy Vauxhall (gdzie siedzibę ma MI6) nazywa się Vauxhall po prostu. Vauxhall Cross to nazwa fikcyjna, która wystąpiła bodajże w filmie The World is Not Enough.
Westminster Abbey nie pełni już funkcji opactwa, oficjalna nazwa to Kolegiata św. Piotra 🙂
Pozdrawiam i czekam na kolejną część. R.

@R
Po pierwsze witam gorąco nowego Czytelnika. Nie przepraszaj, w końcu przysłowiowy diabeł tkwi w szczegółach. Wnikliwi Czytelnicy są zawsze czymś cennym. Jak się zapewne zorientowałeś podróż do Londynu jeszcze przede mną. Pracując nad tym tekstem dokładałem wszelkich starań, by sprawdzać możliwie najrzetelniej wszystkie informacje.

Źródło, z którego korzystałem opisując ceremonię przyznania Orderu Łaźni nic nie wspominało o tym, iż Westminster nie jest już opactwem. Przyznaję, nie drążyłem jakoś specjalnie tej kwestii. Wydawało mi to oczywistością, jak widać maksyma "Spodziewaj się niespodziewanego" nic nie straciła ze swej aktualności.

Z Vauxhall Cross sprawa jest dziwna, sprawdziłem swoje notatki i faktycznie raz zanotowałem nazwę stacji poprawnie, raz z błędem. Niby szczegół, który mógłbym łatwo usunąć edytując tekst, ale jestem gorącym przeciwnikiem takich poprawek dokonywanych już po publikacji. Jedynym rozsądnym wyjątkiem od tej mojej reguły wydają się być być błędy ortograficzne.

Wzmianka o Waterloo jest wynikiem pewnej mojej nadgorliwości i niedopatrzenia. Chciałem połączyć jakoś Bonda z pierwszym fanfickiem mojego autorstwa (Sherlock), jednocześnie zależało mi dość mocno na zakotwiczeniu tego wszystkiego przy konkretnej stacji metra. Być może poświęciłem na analizę topografii Londynu o pięć minut za mało. W sensie ścisłym jest to błąd i wypada mi posypać głowę popiołem. Można dyskutować jednak czy owo 10 minut metrem, to już daleko. Ratuje mnie ogólność tego feralnego zdania.

Cieszę się, że chochliki, które wyłapałeś w nakreślonej przeze mnie stolicy Wielkiej Brytanii nie odebrały Ci przyjemności z czytania. W moich osobistych notatkach pojawiły się zaś dwa zapiski następującej treści:
1.W razie bytności w Londynie przejechać się do końca linią Vauxhall.
2. Pokonać pieszo dystans od stacji Waterloo do Baker Street 221B. 🙂
Pozdrawiam, mając nadzieję, że kolejna część również Ci się spodoba.
Foxm

Jeśli będziesz miał okazję, wybierz się do Londynu koniecznie 🙂 W Imperial War Museum (stacja metra Elephant & Castle) jakiś czas temu była ekspozycja poświęcona Secret Intelligence Service, myślę, że taka wizyta mogłaby okazać się inspirująca 🙂
Westminster nie jest opactwem już od dawna, ale nazwa Abbey widnieje nawet na drogowskazach, więc można o tym nie wiedzieć. Myślę, że nawet część mieszkańców i większość turystów nie zwraca na takie szczegóły uwagi.
Między Waterloo i Baker Street są pewnie ok. cztery mile, więc dość dużo, zwłaszcza na gęsto zabudowane miasto. Ścisłe centrum obejmuje duży obszar, pod to da się podciągnąć prawie wszystko 🙂 Ot, choćby fakt, że obie stacje – bo z Waterloo też jeździ metro i polecam jednak w ten sposób pokonać odległość między nimi – leżą w pierwszej strefie transportu publicznego.
Linia metra, która dojeżdża do Vauxhall to bodajże Victoria, a budynek MI6 na żywo wygląda całkiem fajnie, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym (poza ilością kamer na zewnątrz).
Oczywiście, że to nie przeszkodziło mi w czytaniu i czekam z niecierpliwością na kolejną część.
Jeszcze raz pozdrawiam. R.

Witaj ponownie!
Londyn jest moim celem w dłuższej perspektywie. Zobaczymy czy rozmaite okoliczności życiowe złożą się na tyle korzystnie, bym kiedyś tam zawitał. Opinia o estetycznych walorach kwatery głównej MI6 jest opinią mojego bohatera. Na mnie osobiście sam budynek robi spore wrażenie.
Twoja cierpliwość zostanie nagrodzona. Premiera drugiej części W Służbie Jej Królewskiej Mości już za niespełna kwadrans na Najlepszej Erotyce.
Miłej lektury, Tobie i wszystkim pozostałym Czytelnikom. 🙂
Foxm

Pomysł napisania o starym Bondzie zasługuje na uwagę i pochwalę zarazem. W tej części emerytowany 007 nie ma jeszcze za wiele do roboty ale mam nadzieję że rozwinie skrzydła w następnym odcinku który na szczęście jest już na stronie (idea publikowania całej historii w ciągu też jest przednia!). No to zabieram się za czytanie!

Absent absynt

Dobry wieczór!
Cieszę się, iż mój pomysł znalazł aprobatę kolejnego Czytelnika. Motywacją do zastosowania podziału przy okazji Służby Jej Królewskiej Mości była przyjemność jaką sprawiło mi pisanie. Tekst się rozrósł, a ja upierałem się przy nieskracaniu żadnego z wątków. Gdybym wypuścił tekst w całości, mógłby okazać się niestrawnym dla sporej części bywalców Najlepszej Erotyki.

Gwarantuję Ci, że w drugiej części akcja nabiera tempa. Ufam, że się nie zawiedziesz.
Kłaniam się,
Foxm

Napisz komentarz