Sataniści (seaman)  3.39/5 (18)

25 min. czytania
Stefan Grosjean, "Aware", CC BY-NC 3.0

Stefan Grosjean, „Aware”, CC BY-NC 3.0

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 29 września 2013 roku.

* * *

Prolog

Kiedy patrzę na synów, nie mogę się nadziwić, jak bardzo zmieniła się rzeczywistość. Czasy mojego dzieciństwa wydają mi się… nawet nie antyczne. Prehistoryczne. Gorzej. Niby dwadzieścia lat temu, a jednak było to dawno przed nadejściem epoki komórek. Wcześniej, niż pojawiły się pełne półki sklepowe. Nawet przed powstaniem podziału na metali, skinów i pancurów. Tak, dokładnie wtedy byłem chłopcem. A wydaje się, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj.

* * *

Właśnie skończyły się wakacje. Lato umierało w chłodnych objęciach wrześniowego słońca, nadszedł smutny moment powrotu do szkoły. Ósma klasa, nie przelewki. Mój ostatni rok w podstawówce, za kilka miesięcy miałem się przeprowadzić do nowego mieszkania, które w końcu dostaliśmy – tylko dlatego, że mój młodszy brat miał astmę. Po sześciu latach walki z urzędami. Cóż, takie były czasy.

Teraz jest inaczej – chcesz mieszkanie, to idziesz do banku, który z uśmiechem na ustach ładnej pani od kredytów odmawia ci pożyczki. Świat się zmienił, choć nie wiem, czy na lepsze. Ale nie o tym ma być ta opowieść. Chciałem wrócić do świata, który dawno przestał istnieć. Tam, gdzie zakurzone pamiętniki wspomnień ukrywają w sobie coraz mniej rzeczywistych zdarzeń, wypieranych przez wyidealizowane wyobrażenia.

Ale niech tak będzie. Ta opowieść z definicji nie może być prawdą, jest raczej mirażem dzieciństwa, który tkwi w mojej głowie. I na tym poprzestańmy.

Ósma klasa. Niemal piętnaście lat. Czułem się stary. Znudziły mi się już zabawy dzieciaków – szaber na ogródkach działkowych, puszczanie bączków, takie tam. Ha, widzę wasze pełne politowania uśmieszki. Trzeba było wtedy z nami być, na podwórku, koło trzepaka, kiedy wypełnione mieszaniną saletry i cukru kapsle od wódki wzlatywały z piskiem wysoko w powietrze. To była radocha. Dzisiaj dzieciaki już tak się nie bawią. Chociaż, z drugiej strony, to chyba dobrze. Moja żona dostałaby zawału.

To wszystko już mi się znudziło. Było dobre dla gówniarzy, tych z szóstej klasy. My byliśmy dorośli. No, prawie. Czasem brak dowodu przeszkadzał, bo nie mogliśmy kupić fajek czy piwa, ale potrafiliśmy sobie radzić w inny sposób. Były też dobre strony niepełnoletności. Gdy wpadała milicja, zawijała na komisariat tylko tych starszych, a my uciekaliśmy bokiem, czasem tylko z odciskiem buta na tyłku albo z obitymi pałką żebrami.

Na komisariat do Nowego Portu trafiali tylko twardziele z ulicy PCK. Ludzie z przeszłością. A tam czekał na nich Hans. Do dziś nie wiem, czy taki człowiek istniał, czy był tylko legendą ulicy. Bądź co bądź, spotkanie z Hansem było swoistą nobilitacją. Jego wyglancowane oficerki i czarna, drewniana pała dawały przepustkę do świata prawdziwych mężczyzn. Tak mi się wtedy wydawało, gdy słuchałem opowieści na jego temat. Sam nie miałem przyjemności go poznać, choć bardzo starałem się. Cóż, takie życie.

Rok szkolny zaczął się w miarę spokojnie. Byłem dość inteligentnym chłopakiem, nigdy nie miałem problemów z nauką, choć nie pamiętam, bym musiał się kiedykolwiek czegoś uczyć. Wiecie, tak wykuć na blachę, czy coś. Oprócz wierszy na polski, to oczywiste.

Było to jednocześnie moje błogosławieństwo i przekleństwo. Nie było potrzeby, bym wysilił się choć odrobinę, a i tak miałem jedną z lepszych średnich. Wszystko przychodziło za łatwo i nie wyrobiłem w sobie ani ambicji, ani determinacji, które przydałyby mi się teraz. Ale wtedy było mi to na rękę. Miałem więcej wolnego czasu. Mogłem go spędzać z kumplami.

I. Burdelowska

Dziś moje osiedle wygląda niemal tak samo, jak kiedyś. Zajeżdżam tam czasami, nadkładając drogi, by popatrzeć na te smutne, bure bloki, zapylone podwórka i wyłożone popękanym asfaltem ulice. Nie zapuszczam się zbyt głęboko, nie jestem szaleńcem. Nikt mnie tam już nie zna, jestem obcy. A tacy nie są mile widziani. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Wtedy patrzeliśmy na innych w ten sam sposób.

Trzy przecznice od mojego budynku stała Burdelowska. Dom wyglądał tak samo, jak wszystkie inne, tyle że elewację miał jasną, bladoróżową. To było jednym z powodów, dla których nadaliśmy temu miejscu odrębną nazwę. Drugim był fakt, że mieszkały tam same dziewczyny. W żadnym z osiemdziesięciu czterech mieszkań nie było chłopaka. Tylko baby. Nie pamiętam już, który z nas odkrył to miejsce, ale łaziliśmy tam codziennie. Janek, najszybszy w tego typu rzeczach, chodził z jedną z tych dziewczyn, ale nie pamiętam już ani ich imion, ani twarzy. Najwyraźniej nie były warte zapamiętania, choć wtedy lataliśmy za nimi jak psy za jatką. Cóż, taki wiek.

Któregoś październikowego wieczoru, gdy na zewnątrz było już ciemno, siedzieliśmy całą grupą na klatce schodowej, chroniąc się przed chłodem. Razem z nami było kilka lasek, więc chłopacy puszyli się przed nimi jak koguty. Było pełno śmiechu i głupawej gadki, jak zwykle. Wtem z górnego piętra zszedł jakiś nieznajomy koleś, przepchnął się między nami i podreptał niżej. Nawet nie pamiętam, jak wyglądał, wiem tylko, że był niski i chudy. To wszystko. Ale miał pecha. Nie znaliśmy go, a poza tym nie zachował się grzecznie, i to w obecności dziewczyn z Burdelowskiej. Zbiegliśmy za nim, złapalismy biedaka już na ulicy, przy rogu budynku. Nawet nie dostał zbyt mocno – ot, kilka kopniaków i trochę szarpania. Wróciliśmy do środka i  zadowoleni z siebie zapomnieliśmy o całej sprawie.

A na drugi dzień, w szkole, rozpętało się piekło. Okazało się, że chorowity był, jakoś pechowo dostał czy coś, i trafił do szpitala. Z pękniętą czaszką i wstrząśnieniem mózgu. Wielkie rzeczy, ale dyrektorka nie odpuściła. Nie wiem, skąd wiedzieli, kogo wezwać, ale wylądowaliśmy tam wszyscy, po kolei. Ja ostatni.

– Ech, Bronkowski, co ja mam z tobą zrobić? – spytała dyrka, patrząc na mnie posępnie. Równie nieszczęśliwie wyglądali siedzący obok: opiekunka z ośrodka opiekuńczego i dzielnicowy z Nowego Portu. – Nie pasujesz do tych bandytów, nie widzisz tego?

Choć wówczas nie znałem tego pojęcia, zrozumiałem, że to było pytanie retoryczne. Milczałem więc, siedząc z twarzą niewiniątka. Stara, zmęczona życiem nauczycielka, próbująca jakoś zapanować nad sześćsetką dzieci, które zamieniały każdy jej dzień w armagedon, była wściekła.

– Jesteś jednym z najbardziej rozgarniętych uczniów w tej szkole – mruczała, bębniąc palcami w stół. – I cały czas mam z tobą kłopoty.

– Przepraszam, pani dyrektor, ale ja naprawdę nie wiem, o co chodzi – odezwałem się w końcu, czując jej palące spojrzenie. – Dlaczego zostałem wezwany?

– Och, przestań! – warknęła i z głośnym trzaskiem uderzyła dłonią w powierzchnię blatu. – Chłopak leży nieprzytomny w szpitalu. A my doskonale wiemy, kto mu to zrobił.

– Kto?

Ech, błąd. Mogłem siedzieć cicho. Zerwała się na nogi i, niczym tygrysica, jednym susem znalazła się przy mnie. Wrzasnąłem, gdy wykręciła mi ucho. Potrafiła robić to tak, że czułeś ból w piętach.

– Oj, cwaniaczku, niedługo zrzednie ci mina! Dzwoniłam do twojej matki, zaraz tu przyjdzie, a wtedy będziesz inaczej śpiewał!

Pani psycholog od trudnej młodzieży stanęła obok dyrektorki i odciągnęła ją ode mnie, uspokajająco poklepując dyszącą kobietę po ramieniu.

– Spokojnie, pani Ewo, spokojnie – powtarzała, ale ledwo ją słyszałem. Matka przyjdzie, jest źle, pomyślałem. Zrozumiałem w końcu, że tym razem łatwo się nie wywinę.

Nawet nie chodziło o lanie, jakie na pewno dostanę. To wyraz jej twarzy, pełen smutku i rozczarowania, z jakim wyjmowała pas ojca z szafy, był najgorszy. Matczyny wzrok palił niczym laserowy miecz Dartha Vadera. Dyrka dobrze wiedziała, jak ciężką rękę ma moja styrana życiem rodzicielka. Nauczycielka zdawała sobie sprawę, że po telefonie do okacu, w którym pracowała mama, opuszczę kilka dni szkoły. Oj, tak, matula potrafiła przemówić mi do rozsądku. Ale nie o to chodziło. Nawet, gdy mnie lała, czułem się żałośnie tylko dlatego, że ją zawiodłem. Że nie jestem inny, lepszy. Że jestem taki sam, jak te wszystkie chłopaki z podwórka, dzieci alkoholików i nierobów. Albo jeszcze gorszy.

Skoro wezwała matkę, musiało być poważnie. I, jak się okazało, tak właśnie było.

Mama wpadła do pokoju nauczycielskiego w rozpiętym płaszczu, z rozwianymi wiatrem włosami. Domyślałem się, co czuje. Przepracowała w tym miejscu dziesięć lat, bardzo dobrze znała wszystkich pedagogów. Tylko dzięki dobrej opinii, wystawionej przez dyrkę, dostała w końcu normalną, biurową pracę, i mogła nareszcie zapomnieć o brudnych szmatach i fartuszku sprzątaczki. A teraz taki wstyd.

– Pani Jadwigo – odezwała się dyrektorka na jej widok. – Przepraszam, że dzwoniłam do pani, ale musiałam. Ze względu na naszą znajomość nie zrobię tego, co powinnam. Marek nie będzie miał kartoteki na milicji – tu spojrzała na dzielnicowego – a to dzięki wyrozumiałości pana komendanta.

Wywołany wzruszył ramionami, uśmiechając się z zakłopotaniem.

– Pani Ewo, żaden ze mnie komendant, to po pierwsze – odparł. – A po drugie, nie mogłem pani odmówić. Przecież gdyby nie pani, nie dostałbym się do technikum…

Boże, ale dyrka musi być stara, przemknęło mi przez głowę, ale na szczęście nie odezwałem się ani słowem.

– Pani dyrektor, tak mi przykro. – Matka rzuciła mi palące spojrzenie. Darth Vader. – Już ja mu wszystko wytłumaczę.

– Tym razem to nie wystarczy, przykro mi – odpowiedziała nauczycielka. – Marek będzie musiał przez dwa miesiące przychodzić do szkoły na spotkania z panią Martą. – Wskazała na tę od trudnej młodzieży. – Pani psycholog ma rozległe doświadczenie w tego typu przypadkach. No i będę musiała obniżyć mu ocenę z zachowania, ale jeśli opinia pani Marty będzie pozytywna, to nie będzie niżej, niż poprawne.

Widziałem, jak uszy mojej mamy zrobiły się różowoczerwone. Uch, mam przesrane. Przeżyję, próbowałem dodać sobie otuchy. Ale wiedziałem, że będzie źle.

– Zapewniam, że Marek zrobi wszystko, by nie rozczarować pani Marty – odparła matka. – Dziekuję za wyrozumiałość.

I to było prawie wszystko. Dostałem oczywiście potężne baty, klamrą. I musiałem chodzić na te przeklęte spotkania. Po lekcjach, do szkoły. Byłem wściekły. Koniec z Burdelowską. Z kolegami też będzie ciężko się spotykać. Przyszłość wyglądała czarno. Tak wtedy sądziłem.

Ale dzięki temu wydarzyło się też coś dobrego. Nie będę psuł opowieści, więc nie zdradzę ani słowa więcej.

II. Pierwsze spotkanie

Spotkania z panią psycholog były potwornie nudne. Różnego rodzaju testy, ćwiczenia, analiza zachowań. Ale musiałem na nie chodzić, bo dyrka uzależniła od tego otrzymanie świadectwa na koniec roku. A poza tym klamra bardzo bolała. Odpadłem trochę od towarzystwa, chłopaki robili dalej swoje – im nie zależało na liceum, dla mnie nie było innej alternatywy – i jedyne, co mi pozostało, to ich barwne opowieści. Musiałem to jakoś przeżyć.

Nadszedł październik. Zrobiło się paskudnie, szybko zapadał zmrok, a to jeszcze bardziej pogłębiło mój ponury nastrój. Byłem pełen negatywnych emocji, miałem ochotę się wyżyć, ale nie było ujścia dla rozpierającej mnie energii.

I wtedy pojawiły się plotki o satanistach. Gdzieś na nowej części dzielnicy ktoś napadł na dziewczynę z naszej szkoły. Nie wiedzieliśmy, o kogo chodziło, ale pocięli jej twarz żyletką, naznaczając ją piętnem Szatana. Tyle do nas dotarło. Potem dopadli jakiegoś chłopaka z sąsiedniej podstawówki. Jego akurat nie było nam szkoda, bo z dwudziestką toczyliśmy wieczną wojnę, ale na rodziców dzieciarni padł strach. Milicja jak zwykle umyła ręce, mieli dość roboty ze zwykłymi rozbojami i nie interesowało ich, co dzieje się w tej części miasta – jak wspominałem, posterunek mieścił się w Nowym Porcie, za torami kolejowymi. Czyli równie dobrze mógłby znajdować się na Marsie. Ja nic sobie z tego nie robiłem. Nie byłem wprawdzie pierwszoligowym zabijaką, ale potrafiłem sobie radzić na ulicy i nie bałem się takich cweli. Poza tym, to nie mogli być prawdziwi wyznawcy diabła. Banda amatorów, myślałem z pogardą. Oglądałem przecież Cobrę z superfajnym Sylvestrem Stallonem i dobrze wiedziałem, co robili ze swoimi ofiarami prawdziwi, amerykańscy sataniści. Cięcie dziewczynek żyletkami? Cioty. Nie przejmowałem się tym zbytnio.

Aż któregoś dnia… dobry tekst, co? Hehe.

Tego wieczora było naprawdę paskudnie. Październik dobiegał końca. Siąpił obrzydliwy deszcz i było tak zimno, że z ust leciała mi para, biała jak mleko. To podsunęło mi pewną myśl, więc po drodze ze szkoły wskoczyłem na tyły supersamu. Stała tam niewielka klatka, pełna butelek z mlekiem, które co rano mleczarze rozwozili po osiedlu. Wyciągnąłem dwie i pobiegłem ulicę dalej, do piekarni. Zapukałem na zaplecze i wymieniłem połowę łupu na pyszną, świeżutką chałkę. Mówię wam, nie ma nic lepszego, niż gorąca chałka, popijana mlekiem. Nawet w tak okropny wieczór. Zadowolony z siebie, ruszyłem do domu, zagryzając pachnące pieczywo. I wtedy zobaczyłem Elwirę. I dwóch kolesi, szamoczących się z nią w półmroku. Jej blada, szczupła twarz była ledwo widoczna, ale poznałem ją od razu. Bo była moim ideałem. Obsesją. Nieosiągalnym obiektem westchnień. No, może przesadziłem. Nie byłem w niej zakochany. Lecz niemal każdego wieczora, gdy mama i bracia spali już spokojnie, odwiedzałem ją w marzeniach i wyobrażałem sobie, co robię z tym szczupłym, kobiecym ciałem, waląc konia w rytm wyimaginowanych jęków mojej kochanki. Ech, naprawdę fajna dupa, z tego co pamiętam. Niewysoka, zgrabna, a do tego kompletnie nieosiągalna. Co podniecało mnie jeszcze bardziej. Nieosiągalna, bo nie dość, że starsza o kilka lat, to jeszcze dziwka, pracującą w drogiej, ekskluzywnej Balladynie. Podobno dawała bogatym Arabom, mieszkającym w okacu, ale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.

Mieszkała w moim bloku, na czwartym piętrze. Moją największą tajemnicą, której do dziś nie zdradziłem nikomu, były sobotnie wieczory, gdy mogłem sobie na nią popatrzeć. A robiłem to tak: kilka lat wcześniej, gdy mama pracowała w szkole, przyjaźniła się z naszą blokową sprzątaczką. Znajomość zawodowa, rozumiecie. Sprzątaczka w międzyczasie wyprowadziła się na koniec świata – czyli do sąsiedniej dzielnicy – a mi udało się zdobyć bardzo ważny przedmiot. Klucz, otwierający wszystkie pomieszczenia w bloku. Sam nie wiem, po co go podwędziłem, ale w tamtych czasach człowiek brał, co mu podeszło pod rękę, na później odkładając rozważania, po co mu taka zdobycz. Klucz przeleżał rok, bezpiecznie ukryty w piwnicy, aż wreszcie znalazłem dla niego zastosowanie.

Małe kawalerki, w jakich mieszkaliśmy, nie miały łazienek. Maleńka kuchnia i ubikacja to wszystkie luksusy, jakie przewidziało państwo. Żeby się porządnie wykąpać, wszyscy mieszkańcy wykorzystywali pralnie lokatorskie, znajdujące się na każdym piętrze bloku. Utworzono oczywiście szczegółowy grafik i, zgodnie z jego wytycznymi, przez całą sobotę lokatorzy kąpali się w wielkich, stalowych baliach. Owe balie oraz kotły do podgrzewania wody składowano w maluteńkich komórkach, znajdujących się obok pralni. Pomieszczenia były połączone drzwiami, a ja miałem klucz do wszystkich tych zakamarków. I dopiero, gdy hormony zaczęły we mnie buzować i zacząłem zwracać uwagę na dziewczyny, zrozumiałem, jaki potężny artefakt znalazł się w moim posiadaniu. Wystawiałem wszystkie gary do pralni i zamykałem się w owych schowkach wtedy, gdy pralnia przysługiwała rodzinom ładniejszych sąsiadek. Na początku potrafiłem się potężnie naciąć, no bo kto chciałby oglądać godzinną kąpiel zarośniętego troglodyty spod czternastki, ale z czasem doszedłem w podglądactwie do mistrzostwa. A moim głównym celem stała się Elwira.

Ona nigdy się nie spieszyła. Powoli rozbierała się do naga i wślizgiwała do parującej wody, delektując się kąpielą. Doprowadzała mnie w ten sposób do granic wytrzymałości, ale dzielnie znosiłem te katusze, podziwiając jej boskie ciało. Boże drogi, są to jedne z najpiękniejszych wspomnień, jakie mam z tamtego okresu. Obrazy delikatnej, bladej skóry i tego idealnego połączenia małych, sterczących piersi z wąską talią i kształtnymi biodrami wypełniały świat moich erotycznych fantazji. Oczywiście wiedziałem już wtedy, do czego służy kutas i gdzie należy go wkładać, bo ojciec mojego kumpla przywoził z Niemiec bardzo interesujące filmy przyrodnicze, ale nie miałem niestety żadnej praktyki. Wyobraźnia musiała mi wystarczyć. Cóż, miałem dopiero piętnaście lat. Musicie zrozumieć.

No, prawie piętnaście.

Wracamy teraz do owego październikowego wieczoru, gdy maszerowałem do domu z butelką mleka w jednej dłoni i pyszną chałką w drugiej. Dosłownie kilkadziesiąt kroków od piekarni usłyszałem stłumiony kobiecy krzyk. Zaciekawiony, skręciłem w wąską uliczkę, łączącą Aleję Marksa z częścią dzielnicy, w której mieszkałem. Dwóch gości, niewiele starszych ode mnie, przytrzymywało szarpiącą się dziewczynę. Spojrzała na mnie. Krzyknęła głośniej, rozpoznając znajomą twarz. Zaalarmowani napastnicy obejrzeli się w moją stronę.

– Co się gapisz, cwelu? – warknął jeden z nich. – Spierdalaj!

Powoli odłożyłem chałkę. Szła na zmarnowanie, ale nie było innego wyjścia. Koleś przegiął.

Musicie zrozumieć dwie sprawy, zanim będę mógł kontynuować opowieść. W tamtych czasach na ulicy liczyła się tylko jedna rzecz. Opinia. Nie mogłeś być postrzegany jako tchórz. Ja sam często bałem się tak bardzo, że niemal popuszczałem w spodnie. Ale nigdy nie okazałem strachu. Bo to oznaczało stoczenie się na sam dół hierarchii, tam gdzie muł i gówno.

Z drugiej strony, cały czas obracaliśmy się wśród ludzi, którzy mieli styczność z prawem, jak mawiał porucznik Borewicz. Najbardziej szanowani zdobywali sławę na dwa sposoby: dzięki więzieniu lub silnym pięściom. To drugie często prowadziło ku pierwszemu. A wraz z kultem odsiadki pojawiły się też ścisłe reguły zachowania. Nie pyskowałeś tym, którzy byli wyżej od ciebie. Lepszą pozycję zdobywałeś, gdy postawiłeś się komuś silniejszemu. Jeśli zaliczyłeś odsiadkę, automatycznie awansowałeś. Umiałem wtedy na pierwszy rzut oka poznać, czy ktoś siedział. Znałem znaczenie więziennych tatuaży i grypserki. Właśnie, grypserka. Warunek konieczny. Trafiając za kratki, musiałeś zadeklarować innym skazanym, czy jesteś grypsującym, czy też nie. Grypsujący miał wiele przywilejów, ale musiał też wykazać się twardością. Alternatywa nie była przyjemna. Cwel to było coś najgorszego na świecie. Pojęcie to oznaczało człowieka pozbawionego charakteru, słabego i podporządkowanego. Jeśli nie byłeś grypsującym, inni cwelowali cię na celi. Co to oznaczało, możecie sobie dopowiedzieć, a i tak pewnie nie domyślacie się wszystkiego.

Używając tego słowa, koleś obraził mnie tak bardzo, że gorzej nie można było. W dodatku, zrobił to przy dziewczynie, która mnie znała. I mogła rozpowiedzieć wszystkim, gdybym okazał się tchórzem. A poza tym, chłopaczek nie był z naszej okolicy. I właśnie dlatego, choć z żalem serca, odłożyłem chałkę na wilgotny asfalt. Nie miałem innego wyjścia.

Ten, który nazwał mnie cwelem, puścił Elwirę i podniósł wysoko pięść, tak bym dostrzegł hydrant, nasunięty na palce. Myślał, że się wystraszę. Ale ja już nie raz widziałem takie coś, niewielki metalowy kwiatek, służący od zakręcania zaworów na rurach z wodą. Albo do łamania szczęki.

Popełnił jeden, podstawowy błąd. Zlekceważył mnie. Fakt, byłem sam. Do tego obaj wyglądali na starszych ode mnie. Ale to nic nie znaczyło. Trzeba było tylko wykazać inicjatywę.

Zdziwił się lekko, gdy na niego ruszyłem. Zamachnął się, chciał jednym ciosem zakończyć sprawę. Zapomniał jednak o butelce z mlekiem.

Szkło pękło na jego głowie z miłym trzaskiem, biały płyn efektownie rozprysł się w powietrzu. Krzyk bólu poniósł się echem pomiędzy blokami i bójka zakończyła się szybciej, niż zaczęła. Uderzony opadł na kolana, przyciskając dłonie do twarzy. Po palcach pociekła mu krew. Załkał jak dziecko. Drugi z napastników nie miał ochoty do walki. Złapał klęczącego kolegę za ramiona, szarpnięciem poderwał go do pionu i odciągnął w mrok uliczki. Oczy błyszczały mu ze strachu. Wiedziałem, że nie wróci.

Dopiero wtedy emocje ścisnęły mi gardło. Ale nie było czasu na euforię czy lęk, bo Elwira podbiegła dwa kroki i złapała mnie za rękę.

– Uciekajmy – szepnęła, oglądając się przez ramię.

Chciałem jakoś fajnie zagadać, ale zapomniałem języka w gębie. Pamiętajcie, że byłem gówniarzem, do tego dość nieśmiałym. Przynajmniej w odniesieniu do dziewczyn.

Potrząsnąłem tylko głową i wybiegliśmy na jasno oświetloną Aleję Karola Marksa.

– Odprowadzisz mnie do domu? – spytała, trzęsąc się z zimna.

Ponownie kiwnąłem głową. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Co za wstyd!

Przeszliśmy w milczeniu kilkadziesiąt metrów, a ja z każdym krokiem czułem się coraz gorzej. Odezwij się, kretynie, kołatało mi w głowie, ale milczałem. Ogarniało mnie coraz większe przerażenie. Na szczęście, dziewczyna chyba nie zauważyła mojego zmieszania, bo cały czas kurczowo ściskała moje ramię. Kierując się resztkami zdrowego rozsądku, przycisnąłem ją mocno do siebie. Zerknęła z ukosa i wydało mi się, że zauważyłem w jej spojrzeniu odrobinę podziwu. Ale nie powiedziała ani słowa. Dopiero na klatce schodowej, gdy w końcu puściła moje ramię, spojrzała na mnie jeszcze raz.

– Ja pierdolę, Marek – odezwała się cicho. Nie wiedziałem, co wstrząsnęło mną bardziej: wyraz jej brązowych oczu, czy fakt, że znała moje imię. – Oni chcieli mnie pociąć pierdoloną żyletką. To byli ci jebani sataniści.

I znowu nie dałem rady odpowiedzieć. Stałem tam jak kołek, wpatrując się w nią jak w jakąś Monę Lizę. Uśmiechnęła się lekko, przejechała lodowatymi palcami po moim policzku i już jej nie było. Poszedłem do domu, zjadłem kolację i położyłem się do łóżka. A potem zwaliłem sobie konia. Trzy razy.

III. Elwira

W ciągu kolejnych tygodni jeszcze dwoje dzieciaków zostało napadniętych. Dzielnica oszalała. Milicja zaczęła patrolować ulice, zaczepiając każdego przechodnia, co bardzo ograniczyło wieczorne życie młodzieży. Mnie to nie dotyczyło, bo i tak miałem przesrane; czekały mnie jeszcze trzy spotkania z nijaką, zwiędłą panią Martą. Dyrka wystawiła mi zaświadczenie, że uczęszczam na „terapię” z psychologiem, żeby mnie niebiescy nie zawinęli do Nowego Portu, bo wtedy mama pewnie by mnie zatłukła. To była jedyna dobra rzecz z tego wszystkiego, bo dzięki temu papierkowi mogłem spokojnie po zmroku wyskoczyć na dwór, jakby co. Niestety nie było powodu, bo i tak żaden z moich kumpli nie wychodził. Zaniedbaliśmy Burdelowską, skończyły się rozróby i zaczęło być nudno.

Niestety, patrole nie były skuteczne, bo znowu pocięto jakiegoś smarkacza. W pewnym momencie pomyślałem nawet, że za mało przylałem tamtemu gnojkowi, może powinienem go wysłać do szpitala. Nikomu nie opowiedziałem, co się wtedy wydarzyło, bo nie było o czym. Na milicję nigdy bym nie poszedł – jakakolwiek współpraca z nimi uznawana była za zdradę i nieusuwalne znamię. Elwiry nie widziałem przez kilka następnych dni, zresztą o czym było tu gadać? Znalazłem się przypadkowo we właściwym miejscu i czasie, żeby jej pomóc, ale umówmy się: gdyby była to osoba mi nieznana, po prostu poszedłbym obojętnie do domu. Szczęśliwie dla niej, mieszkaliśmy w tym samym budynku. No, i fantazjowałem na jej temat, to fakt.

Ech, po tamtym dniu było ze mną jeszcze gorzej. Co dzień wyobrażałem sobie, jak, wdzięczna za udzieloną pomoc, Elwira oddaje mi swoje boskie ciało, a ja z wprawą godną aktorów z niemieckich pornosów rżnę ją od rana do wieczora. Znając siebie, pewnie dałbym z miejsca plamę i najadłbym się wstydu. A ona, co gorsza, rozpowiedziałaby naokoło, jaki ze mnie nieudacznik. I to byłby mój koniec. Dlatego trzymałem się od niej z daleka, przynajmniej w ciągu dnia. Za to w łóżku, po ciemku, brałem ją na tysiąc różnych sposobów, od tyłu i normalnie, wsadzałem jej do ust i rżnąłem w ten mały tyłek, aż krzyczała z rozkoszy. Zużyłem wtedy dużo papieru toaletowego, a musicie pamiętać, że w tamtych czasach był to towar luksusowy. Fakt, że Elwira była arabską dziwką, że podobno oddawała się bogatym, ciemnoskórym studentom za kasę, podniecał mnie jeszcze bardziej. Widziałem ją w objęciach dwóch czy trzech z nich, uwięzioną w plątaninie smagłych ciał, a potem podchodziłem, wyrzucałem ich z łóżka i pokazywałem, jak się robi dobrze takiej dziewczynie.

Elwira mieszkała ze swoim ojcem pijaczyną na czwartym piętrze. Jej matka już dawno zostawiła piekło życia z alkoholikiem, porzucając tym samym własną córkę. Nie wiem, jak można coś takiego zrobić, ale może dziewczynka kojarzyła jej się z maltretowaniem i biciem, doznawanym z ręki kochającego męża.

Na szczęście dla Elwiry, tata nie podniósł na nią ręki. Z tego, co wiem. Znaczy, lanie pewnie było, i to nie raz, ale to przecież nic niezwykłego. Mówię o takim konkretnym biciu, albo czymś jeszcze gorszym. Bo takie rzeczy też się u nas zdarzały. I wszyscy o nich wiedzieli, choć nikt nie wtrącał się w sprawy sąsiadów. A skoro nie mówiło się w tym kontekście o Elwirze i jej ojcu, to znaczy, że niczego takiego tam nie było. Podobno gościu zmienił się na stare lata. Pił dalej, bo z tym przecież można żyć i być dobrym człowiekiem, ale nie awanturował się i nie rzucał na innych. Po prostu odbierał wypłatę z kasy pracowniczej, pił przez dwa dni, a o jedzenie martwił się po powrocie do rzeczywistości.

Tymczasem jego córka wyrosła na bardzo ładną dziewczynę. Wielu za nią biegało, ale każdego z nich goniła jak psa. Wtedy zaczęli o niej gadać. Że niby daje za pieniądze, że sypia z Arabami. Nie wiem, ile w tym było prawdy, przynajmniej na początku, ale potem faktycznie zaczęła chodzić do Balladyny, drogiej knajpy, w której przesiadywali studenci z okacu. Ludziom to wystarczyło. A mi nie przeszkadzało. Miałem to w dupie. Zacząłem ją podglądać jakieś pół roku przed wieczorem z satanistami i z czasem wypełniła cały świat moich erotycznych fantazji. Ale po naszym wspólnym spacerze, gdy, pachnąca oszałamiającymi perfumami, szła wtulona w moje ramię, a ja nie potrafiłem wydukać niczego mądrego, przestałem ją odwiedzać w sobotnie wieczory. Było mi tak głupio, że wstydziłem się na nią spojrzeć. Dziwny byłem, wiem. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić.

Kilka dni potem spotkałem ją na klatce schodowej. Nie było jak uciekać, więc wyszczerzyłem się głupkowato i chciałem pójść dalej, ale złapała mnie za ramię i musiałem się zatrzymać. Stała na wyższym stopniu schodów i dzięki temu patrzyła mi prosto w oczy. Błysnęła zębami w uśmiechu.

– Nie podziękowałam ci, mały – powiedziała cicho. – Wtedy, wieczorem. Gdyby nie ty…

– Ech. – Machnąłem ręką. Miałem nadzieję, że wyglądam na wyluzowanego. – Nic takiego. Nie ma sprawy.

Wpatrywała się we mnie przez moment.

– No, skoro tak mówisz – odparła. – Ale i tak dzięki.

Uniosła dłoń i dotknęła mojej twarzy. Drgnąłem, zaskoczony. Jeszcze raz pięknie się uśmiechnęła, po czym odwróciła się i pobiegła na górę. A ja po raz setny zacząłem przeklinać własną nieśmiałość. Cały ja. Popierdółka do końca życia.

Następnego dnia kolejne dziecko zostało napadnięte. Matka powiedziała mi, że ludzie zaczęli się zmawiać. Powstały jakieś obywatelskie patrole, starzy chodzili wieczorami po ulicach, próbując złapać satanistów. Poprosiła, żebym nie wychodził po ciemku na dwór. W pierwszej chwili chciało mi się śmiać, ale potem zrozumiałem, że bała się o mnie. Dziwnie się poczułem. Przecież nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiła.

Moi dwaj przyrodni bracia zawsze byli jej ulubieńcami. Ja – nie bardzo. Odkąd pamiętam, byłem rodzinną czarną owcą. Być może dlatego, że mój ojciec, miłość jej życia, rozpłynął się w powietrzu na wieść o tym, że przyjdę na  świat. Potem byli kolejni faceci, następni synowie, ale matka chyba nie mogła mi wybaczyć tego, że pojawiając się w jej brzuchu, odstraszyłem tego jedynego. Nauczyłem się z tym żyć i nagle, gdy okazało się, że zależy jej na moim bezpieczeństwie, poczułem się nieswojo. Mruknąłem coś uspokajająco i wyszedłem z mieszkania.

Nie wiedziałem, co robić. Polazłem piętro niżej, do jednego z moich kolegów, ale miał szlaban. Nie miałem pomysłu na to, co dalej, a nie było opcji, żebym wrócił do chaty. Było mi jakoś dziwnie z myślą o tym, co powiedziała matka. Nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca. Nagle uświadomiłem sobie, że była sobota. Wieczór. A co mi tam, pomyślałem. Pójdę odwiedzić Elwirę w kąpieli.  Niech mam coś z życia.

Poleciałem na górę i ledwie zdążyłem. Wydawało mi się, że dziewczyna weszła do pralni w tym samym momencie, w którym ja zamknąłem wewnętrzne drzwi, kryjąc się w schowku na kotły i balie.  Nie ma to, jak mieć farta, pomyślałem. Przyłożyłem oko do dziurki od klucza i zastygłem w oczekiwaniu na spektakl.

Zawsze przychodziła tak samo ubrana – w elegancki, liliowy szlafrok, narzucony na gołe ciało. Nie wiem, skąd zdobyła takie cudo, zapewne z Peweksu. Ale miała sponsorów, więc stać ją było na luksusy, o których zwykli śmiertelnicy nawet nie mogli śnić. Nieważne, skup się chłopie! Bo było na czym. Elwira odwiązała pasek i ostrożnie powiesiła puszysty szlafrok na linkach do suszenia. Boże, chyba naprawdę musisz istnieć gdzieś tam, w Zaświatach, bo nikt inny nie byłby w stanie stworzyć tak pięknej istoty. Chyba, że sam Lucyfer. O tak, on zapewne puszyłby się z dumy, widząc gładkie ramiona i wyrzeźbione plecy dziewczyny. Jej wąską talię, z płaskim brzuchem i maleńkim, ledwie widocznym pępkiem. Biodra, rozszerzające się niczym ujście rzeki, prowadziły do szczupłych nóg, które były po prostu arcydziełem. Ani za krótkie, ani za długie, błyszczały w przytłumionym świetle słabej lampy, jakby wysmarowano je ciekłym złotem. A pomiędzy smukłymi udami czerniał niewielki trójkąt ciemnych włosów.

Elwira pochyliła się, sięgając do kurków dużego palnika, na którym wcześniej postawiła kociołek z wodą. Przysiadła na stołku, w zamyśleniu rozczesując szczotką kasztanowe włosy. Rozmarzony, wpatrywałem się w niewielkie piersi dziewczyny, jak na mój gust może odrobinę za małe, ale co tam, nie można mieć wszystkiego.

Wyglądała tak niewinnie, przycupnięta na skraju starego, rozklekotanego taborecika,  że na chwilę zapomniałem, gdzie jestem. I była przy tym tak podniecająca, idealne połączenie delikatnej kobiecości i tajemniczej wulgarności, która, gdzieś tam w środku, musiała przecież istnieć, pchając dziewczynę w ramiona smagłych, młodych Arabów. Z trudem powstrzymywałem niecierpliwe palce, szarpiące za zamek rozporka. Jeszcze za wcześnie, może coś usłyszeć. Wiedziałem, że byłem bezpieczny w swoim mrocznym pokoiku dopiero wtedy, gdy wejdzie już do gorącej wody i odda się rozkoszy kąpieli. Ale dziś byłem wyjątkowo rozgorączkowany, sam nie wiedziałem, czemu. Czy wpływ na to miało nasze wieczorne spotkanie, czy może przelotny dotyk jej palców na moim policzku? Nie potrafiłem wyjaśnić stanu podwyższonej gotowości, jaki ogarnął moje młode, napalone ciało.

W końcu woda w kotle podgrzała się na tyle, że para wypełniła pomieszczenie półprzezroczystą mgiełką. Elwira wstała ze stołka, odłożyła szczotkę i ostrożnie przelała gorącą ciecz do balii. Pochyliła się przy tym tak głęboko, że mogłem zajrzeć do wszystkich zakamarków jej kobiecości. Nie wiedziałem wtedy, czym są i do czego służą te wszystkie fałdki i wgłębienia, ale sama czynność podglądania nieświadomej niczego kobiety doprowadzała mnie do szału. Dziewczyna dolała nieco wrzątku, przez co para buchnęła jeszcze mocniej. Z trudem dostrzegałem jej sylwetkę, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę. Wyobraźnia zaczynała przejmować stery i kierować zalany hormonami umysł w kierunku rozległych wód młodzieńczego, entuzjastycznego onanizmu. Byłem gotowy.

Elwira zawahała się i na moment sparaliżował mnie zimny strach – wie, że tu jestem. Byłem nieostrożny, zbyt głośny i coś usłyszała. Może tylko zbyt głośne westchnięcie, może szurnięcie buta. Zamarłem, przyklejony do dziurki od klucza.

A jednak nie. Dziewczyna nawet nie spojrzała w stronę drzwi, za którymi skrywał się mały, zboczony podglądacz.  Sięgnęła po stołek. Nogi starego taboretu zazgrzytały po podłodze, gdy przysunęła go bliżej balii. Przysiadła na nim, po czym leniwie zaczerpnęła odrobinę wody. Poruszyła palcami i błyszczące krople spłynęły po jej ciele, niecierpliwie zbiegając się w dolinie oddzielającej obie piersi. Powolnym, leniwym ruchem dotknęła jeden z sutków, musnęła go opuszkami, po czym raptownie, mocno ścisnęła. Zmrużyła oczy. Czułem jej ból tak intensywnie, jak gdyby to mnie potraktowała w ten sposób. Opuściła rękę niżej. Znów to samo – najpierw pogładziła lekkim ruchem błyszczący od wilgoci brzuch, a po chwili przejechała paznokciami po delikatnej skórze, pozostawiając na niej doskonale widoczne pręgi. Powiem szczerze, że z największym trudem zachowywałem ciszę. Co ona wyrabia? – przemknęło mi przez głowę. Ale Elwira dopiero zaczynała.

Szerzej rozsunęła nogi, odkrywając przede mną wszystkie tajemnice swojego ciała. Położyła dłoń na kępce porastających to miejsce, ciemnych włosków, po czym zacisnęła ją na kroczu. Poruszyła palcami i, pobudzona własnym dotykiem, jęknęła cicho. Wspierając się drugą ręką o ścianę, zaczęła masować wrażliwe miejsce, a ja zamarłem. Nie wiedziałem jeszcze nic o tym, jak należy pieścić kobietę, a tutaj rozpoczynał się taki spektakl. Dziewczyna ponownie jęknęła. Niecierpliwe palce przyspieszyły i, choć nie widziałem wyraźnie, co ona tam robi, to jej podniecenie była dla mnie oczywiste. Sam też nie próżnowałem, miałem tylko nadzieję, że przedwcześnie nie skończę.

Chciałem być obok niej, czuć jej emocje, dawać rozkosz. Oddałbym wszystko, żeby to moje palce drążyły wilgotne wnętrze Elwiry, szczypały sterczące sutki. Chciałem szeptać do małego ucha wszystkie świństewka, jakie wypełniały mi głowę. Pokazałbym, jak bardzo pragnę dać jej spełnienie.

Taboret skrzypiał w rytm ruchów jej dłoni, blada skóra pokryła się tysiącem drobnych kropelek. Dziewczyna zarumieniła się, jęcząc coraz szybciej. Wsuwała w siebie palce, a ja widziałem podniecenie wypełniające szczupłe, kobiece ciało tak bardzo, że napięła się jak struna. Chciałem zobaczyć jej orgazm, przeżyć go razem z Elwirą. No, powiedzmy, że razem.

Widok dziewczyny moich marzeń, całkowicie dla mnie niedostępnej, przeżywającej rozkosz tak blisko, mam przed oczami do dziś. Nie pamiętam tak naprawdę szczegółów, nie wiem, czy wkładała palce głęboko, czy nie. Czy długo trwało, nim zaczęła szczytować. Ale wrażenie zakazanego, niecnego podniecenia, jakie wtedy odczuwałem, trzepiąc kapucyna w rytm jej westchnień sprawia, że z miejsca mam wzwód. Nie przypuszczam, żeby tak było, ale momentami nachodzi mnie myśl, niemal pewność, że wiedziała o mnie, małolacie skrytym w mroku małej kanciapy. Że to nie było przypadkowe zdarzenie, a zaplanowany przez nią spektakl, choć nie wiem, dlaczego miałaby tak postąpić. Może z wdzięczności, że jej pomogłem. Może naprawdę była nimfomanką, tracąca kontrolę nad własną żądzą. A może – i to chyba najbardziej prawdopodobne – miała ochotę zrobić sobie dobrze, a ja po prostu miałem szczęście doświadczyć przyjemności razem z nią.

Ale nieważne, jak było naprawdę. W moich wspomnieniach, w których wyobrażenia mieszają się z prawdą, zrobiła to celowo, specjalnie dla mnie, szczytując z cichym, tłumionym jękiem, z palcami wbitymi głęboko we własne ciało. Tak to pamiętam. I będę twierdził, że tak właśnie było.

Gdy już się uspokoiła i wślizgnęła do wody, nie mogłem przestać. Byłem tak podniecony, że zaliczyłem wtedy kilka orgazmów. Pamietajcie, że miałem piętnaście lat i bardzo dużo wigoru. I w tamtym momencie byłem najszczęśliwszy na świecie.

IV. Epilog

W następny poniedziałek pojawiłem się u pani psycholog po raz ostatni. Wychodząc z klasy, poczułem powiew powracającej wolności. Koniec z nudą, nadchodzi czas prawdziwego życia. Wydawało mi się, że już zawsze będę mieszkał w tej dzielnicy, łaził po ulicach z kumplami i zabijał nudę na tysiąc różnych sposobów, a każdy z nich byłby głupszy od poprzedniego. Nie zastanawiałem się nad przyszłością, szarość codziennego życia i pustych półek w sklepach była dla nas jedyną pewną rzeczą, jaka nas jeszcze czeka. Nie było jutra, a świat kończył się na najbliższym wieczorze.

I niewiele brakowało, a miałbym rację, przynajmniej w kwestii końca świata.

Było już późno, minęła osiemnasta. Miałem na sobie lekką kurtkę, więc z postawionym dla osłony przed zimnem kołnierzem przemierzałem ulice szybkim krokiem. Słabe światła lamp z trudem radziły sobie z mrokiem jesiennego wieczoru. Być może dlatego, że aż tak bardzo się spieszyłem, nie zauważyłem, że czekali w cieniu, jaki rzucał wysoki mur, otaczający starą kotłownię. Wyskoczyli w ostatniej chwili, gdy za późno było na ucieczkę. Czterech, nie – pięciu, a każdy większy ode mnie o głowę. Nie znałem żadnego z nich, ale i tak postanowiłem zagrać starą, skuteczną kartą. Wyprostowałem się, wystawiając twarz na światło lampy ulicznej. Nie sądziłem, żeby wiedzieli, kim jestem, aż takim kozakiem nie byłem. Ale miałem nadzieję, że wystraszę ich w inny sposób.

– Witajcie, panowie – rzuciłem swobodnie. Nie miałem nic do stracenia, trzeba było iść na całość. – Nie wiem, o co chodzi, ale grzecznie proszę: przepuśćcie mnie, to nikt nie musi o tym wiedzieć. Ani Czarny, ani Filip, ani żaden z chłopaków z PCK.

– Kurwa, nie wierzę – odezwał się jeden z nich. Zrobił krok do przodu i wtedy go poznałem. Zrozumiałem, że mam przesrane. I to po całości. – To ten jebany gnojek, co tak przywalił Laskiemu.

Laski, pomyślałem. Zapamiętam to słowo. A kiedy wyjdę już ze szpitala, znajdę kolegę Laskiego i przypomnę mu się, popytam o was. Ale to później, teraz czas na lanie.

– No, pięknie – mruknął drugi. – To dopiero niespodzianka.

Rzucili się na mnie całą bandą. Nie dali mi najmniejszej szansy na obronę, dostałem kopa i już leżałem na ziemi, zwinięty w kłębek. Miałem tylko nadzieję, że nie połamią mi za dużo kości.

Bolało, i to bardzo.

Po chwili przestali, a jeden z nich rzucił cicho:

– Teraz poznasz moc Szatana. Potniemy cię tak ładnie, że będziesz mógł pluć przez policzek.

I wtedy przestraszyłem się naprawdę.

Ale nie zdążyli spełnić swojej obietnicy. Tamtego wieczoru, z jakiegoś niepojętego powodu, miałem więcej szczęścia, niż rozumu. Bo kiedy w ciemnościach błysnął nóż, a ja zacząłem po raz pierwszy od bardzo długiego czasu szczerze modlić się do anioła stróża, ulica zaroiła się od ludzi. Wyskakiwali zewsząd, było ich chyba z dwudziestu. Starzy, dorośli faceci, nie takie gnojki jak ja czy ci pieprzeni sataniści.

– Wieczór, chłopcy – burknął jeden z dorosłych. Miał zdarty, przepity głos. – Szukamy was już od kilku dni.

Ktoś podniósł mnie z asfaltu, inna dłoń odepchnęła w głąb ulicy.

– Spadaj mały, my się nimi zajmiemy – syknął jakiś potężny, brodaty mężczyzna. Nie rozumiałem, co się dzieje, ale spieprzałem jak nigdy w życiu.

* * *

Dopiero następnego dnia wszystko stało się jasne. Cała szkoła huczała od plotek. Wszyscy mówili tylko o jednym – sataniści wylądowali w szpitalu. I to po grubej jatce, podobno porządnie połamani. Nie złapała ich milicja, tylko zwykli ludzie – cholerny obywatelski patrol. Na szczęście nikt nie powiązał mojej napuchniętej gęby z tymi sensacyjnymi zdarzeniami, bo znowu wpadłbym w tarapaty.

Tak się właśnie kończy ta historia. No, prawie.

Nigdy nie odważyłem się przyznać Elwirze, że ją podglądałem. Że była dla mnie tym, kim była. I zapytać, czy tamten, niesamowity wieczór był tylko przypadkiem, czy może czymś więcej. Ona ignorowała mnie, jak wszystkich innych, dalej gorliwie pracując na swoją opinię. A ja nadal odwiedzałem ją wieczorami, fantazjując na temat jej boskiego ciała.

Dwie rzeczy zmieniły się tamtego dnia. Nigdy więcej nie poszedłem do pralni, by zamknąć się w kanciapie na balie i kotły. Nie wiem, czemu, ale wyrzuciłem klucz od mojego sekretnego pokoju i skończyło się życie podglądacza. I przestałem używać słowa „cipa”, mówiąc o kobiecej części ciała. Chyba dlatego, że zasługuje ona na znacznie więcej szacunku. I uwielbienia, ale to chyba oczywiste.

Pół roku potem, w marcu, wyprowadziliśmy się na drugi koniec miasta. Stary, śmierdzący benzyną Robur wywiózł naszą rodzinę i cały majątek z Brzeźna. Skończył się pewien etap mojego życia. Na całe szczęście, biorąc pod uwagę, jak skończyli niektórzy z moich ówczesnych kolegów. Zmiana otoczenia, liceum, nowa szkoła, przyjaciele i miłości – to wszystko wyszło mi na lepsze. Ale o Elwirze pamiętam do dzisiaj. Była moją pierwszą erotyczną przygodą, niespełnionym marzeniem, kobietą idealną. I tak zostanie na zawsze. Buziaczki, dziewczyno, gdziekolwiek jesteś. Jakkolwiek dziś wyglądasz, dla mnie nadal masz osiemnaście lat i tamto wspaniałe, szczupłe ciało arabskiej dziwki.

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Seamanie.

W trzech ostatnich Twoich tekstach (mam na myśli Zwyczajną historię, Dziewczynę z klubu go-go i ten) odnajduję wspólny mianownik po postacią jakiejś takiej melancholii. Szczególnie Zwyczajna historia i Sataniści – opowiadania mówiące o tym samym miejscu, takich samych ludziach, są dla mnie wręcz bliźniacze. Takie literacko – erotyczne rozliczenie z przeszłością.

Ale wspomniałam o trzech tekstach dlatego, by podkreślić gigantyczną różnicę, jaka jest widoczna pomiędzy tekstami pisanymi ostatnio a tymi sprzed kilku miesięcy czy lat. Ja tam lubię i te lekkie, sprośne opowiastki w stylu Maciusia i Nóżki – dają czytelnikowi wieeele radości :), ale i te nostalgiczne opowieści, które może nie burzą krwi w żyłach ale są na wskroś prawdziwe i świetnie napisane.

Ja jestem tylko ciekawa…. Kiedy pojawi się Siilva? Bo dawnośmy Rudej nie widzeli na NE, a tęskno!

Mniam… 😉

Linijka po linijce wciągało mnie dalej.

Zawsze najbardziej fascynują mnie przełomy w ludzkim życiu. Bodźce do zmian i refleksje temu towarzyszące. Bardzo mi się podobały te wszystkie rozterki. Przyjemne popołudnie z Twoim tekstem. 5

I to jest porządna literatura!

Właśnie dla takich tekstów warto było zakładać NE.Przede wszystkim dobrych literacko, klimatycznych, doskonale oddających atmosferę danego miejsca i czasu, całą otoczkę ewentualnych "momentów" (których obecność, jak się okazuje, nie jest wcale warunkiem sine qua non dobrej erotyki).

Jak zauważyła Rita, to już kolejne opowiadanie z cyklu "melancholijno-wspomnieniowych". O ile jednak tamte były jakby próbami, to ten tekst jest już bardzo udanym dziełem. Klimat nostalgii wytworzony jest bardzo umiejętnie, a przecież przy użyciu niewielkiej ilości słów. W ogóle nastrojowość to silna strona "Satanistów".

Fabularnie opowieść skojarzyła mi się trochę z filmami noir – jest tu piękna, zdawałoby się niedostępna dla naszego bohatera kobieta, jest czające się w mroku zło, a także wrażenie osamotnienia głównego bohatera, który w pojedynkę mierzy się ze światem. Wrażenie to umacnia wizerunek złej dzielnicy, w której dorasta główny bohater. A także jesienno-zimowa plucha, zdająca się być stanem permanentnym. Tyle tylko, że to nasz noir specyficznie polski – PRL-owski w szarym wydaniu lat 80-tych. I to też duży walor owej historii.

Chciałbym czytać więcej dzieł podobnych temu. I choć – znowu, podobnie jak Rita – tęsknię za cyklem "Rudowłosej", to muszę rzec, że opowiadania "nostalgiczne" Seamana czyta mi się jak coś ze znacznie wyższej półki, niż przygody Siilvy de Fries de Rocrey.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

P.S. Ze spraw technicznych: dodałem do opowiadania tag "Solo", bo przecież zabawy w pojedynkę stanowią tu istotny element 😉

Witajcie!

Dziękuję bardzo Miss za pomoc w czyszczeniu tekstu z chwastów :-*
A Wam za tak miłe słowa. Macie dużo racji w rozliczeniowym charakterze tych tekstów. Wychodzi ze mnie nostalgiczne spojrzenie na dawne czasy, takie lepsze, bo zamglone i już lekko niewyraźne. Wszystko wtedy wydawało się możliwe.
Cieszę się, że oceniacie moje ostatnie twory pozytywnie, bo bardzo łatwo mi się pisze tego typu opowiastki, niemal same wyskakują z głowy.
Powiem szczerze, że dopiero po skończeniu tego tekstu pomyślałem, że jakby podglądałem bohatera i jego perypetie przez dziurkę od klucza właśnie, stąd ta konkretna ilustracja. Czyli nastąpiło klasyczne zespolenie twórcy z tworzywem :-))))

Rito, Megasie, spokojnie, Siilva jest powoli układana w główce, myślę że będzie to tekst grudniowy – po prostu muszę wszystko dobrze wymyślić, żeby należycie zakończyć tę historię. Tak, tak, następna część będzie już ostatnią.
Megasie, dziękuję za dodatkowego taga. Opowiadanie wrzucałem na BARDZO szybko (brak czasu). Na cud zakrawa fakt, że wszystko poszło należycie.

Wiki, cieszę się, że trafiłem w Twój gust, bo zawsze wysoko ceniłem Twoje zdanie jako wymagającej czytelniczki.

Gregu, smacznego!!! 🙂

Na koniec dodam tylko jedno – sataniści naprawdę zaatakowali moją dzielnicę, gdy chodziłem do ósmej klasy, I choć nie miałem szansy zmierzyć się z żadnym z nich, miło byłoby okazać się takim bohaterem, jak Marek. Nawet jeśli został nim jedynie przypadkiem.

Pozdrawiam, seaman.

Czytając odnosiłem wrażenie, że w opowiadaniu brakuje czegoś nowego- opis realiów tamtych lat, podglądnie przy kąpieli, bohaterski akt- traktując fabułę wedle schematów, wszystko wtórne, wszystko już było. Na szczęście udało ci się włożyć tekst dużo ładunku emocjonalnego i opisać wydarzenia oraz przemyślenia bohatera w swoim stylu; efekt jak najbardziej zadowalający 🙂

Seamanie,

winszuję. Świetne opowiadanie. Wciągnęło mnie i z przyjemnością czytałam do ostatniej linijki.

Błędów nie podam, bo czytałam to jeszcze przed moją fazą na sprawdzanie. A może ich nie było. 😉

No, jeżeli Siostra mówi, że błędów może nie być, to chyba bardzo dobrze! Mi też tekst wydawał się bardzo staranny, ale co ja tam wiem – prawie zawsze jakiegoś babola przegapię…

Czyżby pierwsze opowiadanie "Siostra-Approved"? 😀

Pozdrawiam
M.A.

Megasie,

nie mam pojęcia czy są, czy nie, ponieważ nie lubię czytać opowiadań ponownie w tak krótkich odstępach czasu. Ale kiedyś się za to zabiorę! 😉
Jednak prawda, prawda. Błędy w oczy się mi nie rzuciły (wciągnięta w lekturę byłam), więc może jest wszystko elegancko, o.
Ale nie 'zaapprovuję', jeżeli wcześniej tego nie sprawdzę. :d

Siostro, dziękuję za miłe słowa.
/joke-mode-on: "Czepialstwa" się nie boję, bo wiem, że najlepiej sprawdzony tekst nie uchowa się przed kilkoma bykami czy niezgodnościami – wrzucałem bardzo uważnie edytowane, nieerotyczne opowiadania na portale dla "pisarzy-amatorów" i dostawałem takie baty, że ciepło się człowiekowi robiło.
/joke -mode-off
A czystość tekstu to zasługa bardzo uważnej korektorki, którą niniejszym pozdrawiam i dziękuję za pomoc. Zresztą, pisanie w takim, naturalistycznym rzekłbym stylu przychodzi mi dość łatwo i popełniam przy tym mniej byków.

Tak, czy siak – dziękuję za miły komentarz. Cieszy.

pozdrawiam, s.

Ja mam wrażenie, że czasy mojego dzieciństwa zostały… w jakimś innym życiu. Nie przeszkadza mi w tym tekście minimalna ilość erotyki, choć trochę szkoda, że mało jej ostatnio w Twoich historiach – masz pióro do scen erotycznych. Rozumiem jednak doskonale czasowy spadek zainteresowania tą stroną opowiadań i zmęczenie materiału.
Lubię tę perpektywę narracji ze strony dorastającego w skromnych warunkach chłopaka – tak samo, jak w Niefajnym Opowiadaniu. Mam nadzieję, że napiszesz jeszcze coś w tych klimatach.

Ja bardzo lubię nasze sesje poprawkowe:D

"Zmiękczenie materiału"?

Miss, hmmm… Myślę, że nie wiem, o czym mówisz 😉
I obiecuję poprawić ilość cukru w cukrze!

seaman.
:-)))

Chyba muszę iść na odwyk od tego bloga,bo ekscytuję się nawet komentarzem.
"Zmiękczenie materiału"?Miss napisała "zmęczenie"!Freudowska pomyłka,czy wasza gra?
:-)))
I czy tydzień bez NE wystarczy?

Zu, zapewniam, że odwyk od Najlepszej nie ma żadnego medycznego uzasadnienia.

Bo on wcale nie jest szkodliwy!

W przeciwieństwie do alkoholu, czytanie Najlepszej nie przyczynia się do cukrzycy, choroby wieńcowej ani nadciśnienia.
W przeciwieństwie do papierosów, poznawanie erotycznych przygód naszych bohaterów nie ściąga na użytkownika raka płuc, krtani, gardła, ani nawet języka (Michael Douglas to nie nasza wina. Przysięgamy).
W przeciwieństwie do narkotyków lektura naszego bloga nie sprawia, że ludzie tracą pamięć, popadają w obłęd czy zaczynają strzelać w kinach pełnych ludzi.

Jedyne, co Ci grozi, to zaczerwienione oczy po zarwaniu nocy w wyniku lektury premierowych tekstów, które – nie wiedzieć czemu, chyba mocą tradycji – pojawiają się u nas punktualnie 30 minut po północy 😀

Pozdrawiam
M.A.

To pozostanie naszą słodką tajemnicą, Zu.
Prawda, miss? ;-)))

Oczywiście, musimy pozostać choć odrobinę tajemniczy:-)

Seaman!
Bardzo się cieszę widząc Cię znowu w znakomitej literackiej formie:) Ty to masz wachlarz sztuczek: marynarze, komandosi, piękne zabójczynie i wszystko mi się strasznie podoba. Ja wiem, że po napisaniu ponad 20 tekstów człowiekowi nudzą się wariacje wszelakie, ale nie mogła się ona dłużej pobawić?
To jest mój jedyny zarzut. Aha, nigdy nie byłem w Trójmieście, ale po lekturze Twojego tekstu mam wrażenie jakbym był:)
Pozdrawiam,
Fox

Dzięki, Foxm. Tak, tak wiem – za mało cukru. Pracuję nad tym.

ps. cool avataro 😉

Przyznam że do lektury tego opowiadania przystąpiłem z dozą ostrożności. Jednak w miarę postępów w czytaniu, ostrożność ustąpiła przed zaciekawieniem.

Oszczędzę Ci peanów i carmen gloria, Zebrałeś je poprzednim razem. Na mnie to opowiadanie zrobiło wrażenie o tyle że Napisałeś ciekawie o zwyczajnej historii. Swobodne słownictwo, doskonale dobrane, jest niczym krój eleganckiego garnituru. Tylko pozazdrościć takich umiejętności.

Myślę że źródłem pozytywnych opinii może być również prawdziwość. Grupa chłopców którzy rozpoczęli wcześnie pełne życie erotyczne, mam na myśli kontakt z partnerką, to niewielki odsetek. Zwłaszcza w tamtych czasach, może dziś jest inaczej, nie wiem. Zdecydowana większość skrycie ruszała ręką pod pierzynką do soczystych wizji i marzeń.

Ja również pamiętam tamte czasy i choć moje były parę lat po tych opisanych, chciało by się powiedzieć, Twoich, to jednak było dokładnie tak samo. Życie w surowych warunkach w silniej hierarchii wśród rówieśników. Trochę to przypomina Spartę 😉 oczywiście jedynie troszeczkę.

Pozdrawiam,
Mick

Ciekawy wątek życia w pewnym okresie naszej młodości. Sam wychowałem się w podobnej popkulturze, tyle że we wcześniejszym okresie. Bo nie grasowali sataniści a dzieciaki straszono czarną wołgą. Ale królowała grypsera i zasada że kapować nie wolno. Bardzo dobrze oddaje klimat. Słownictwo i narracja bez uwag. Z przyjemnością przeczytałem. Pozdrawiam AnonimS

Druga połowa 70′ ?

U nnie wczesniej. Przelom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Kurczę, ojczulku, Ty pewnie jeszcze Pamiętasz śmierć tej kanalii Stalina ;). Ja 20 lat po Tobie :).

Bez przesady 🙂 ale Gomułkę pamiętam 👹

Ojciec mój mawiał o nim, że jak Gomułka odczytywał treść przemówienia, to męczył się i on i ludzie którzy go słuchali. Ja znam tą postać głównie z piosenki Kultu. No i oczywiście z książek. Kazano mi się uczyć o wszystkich od Bieruta począwszy.

Napisz komentarz